Krew Korony

10 2 0
                                    

Płynęła we mnie królewska hiszpańska krew. Czemu to wyglądało tak a nie inaczej?

~

Cassandra

Wstawanie rano to chyba koszmar każdego. Mamy środę, środek dnia bo 12, a ja nie mam siły wstać z łóżka.

- Panienko Cassandro- usłyszałam miły głos.

- Tak Annie? Nie śpię, spokojnie- odpowiedziałam kobiecie.

Wstałam powoli z łóżka, związałam ciemne włosy w koka i podeszłam do blondynki która podała mi ubranie.

- Harmonogram na dziś?- zagadałam oddalając się kawałek, żeby się przebrać.

- Początkowo wystąpienie z panienki bratem na otwarciu nowego portu w
Melilla - zaczęła, a ja byłam w trakcie rozczesywania włosów, powoli dbałam o każdy kosmyk. Kochałam te czarne włosy.

- Następnie będziecie mieli czas wolny i wracacie do domu- kontynuowała niewzruszona, a o moje nogi otarło się jakieś futro.

- Naila?- zapytałam

- Tak żółwiku- usłyszałam ten ciepły znajomy głos i nie potrzebowałam nic więcej. Liam tu był, mój kochany brat tu przyszedł.

- Liam - podbiegłam do blondyna żeby go przytulić. Jeszcze kilka lat temu byśmy się pozabijali. Chłopak ubrany był dziś w czarną koszulę, ciemne spodnie garniturowe i do tego marynarkę, jego blond włosy były dziś, specjalnie na żel ułożone by jego naturalne loczki trzymały sie dłużej, a niebieskie oczy dodawały mu urody

- Szykuj się młoda, port jest podobno godny zwiedzania - zaśmiał się czochrając moje włosy, które jeszcze chwilę temu tak ślicznie ułożyłam, na co Annie tylko skarciła go wzrokiem.

- Sam będziesz jej to układał - wyglądała na obrażoną na mojego brata, a była chyba jedyną osobą z naszej służby, z którą oboje mieliśmy tak dobry kontakt.

- Wybacz Annie już poprawiam - zaśmiał się przechodząc obok niej. Annie była zapatrzona w niego, jak w obrazek. Zaśmiałam się pod nosem wiedząc że większa część żeńskiej populacji w Hiszpanii była zakochana w moim bracie. Dziewczyny robiły wszystko, żeby tylko na nie spojrzał, a on patrzył tylko na mnie. Byłam jego oczkiem w głowie. Jak się okazało potem nie tylko jego...

Ubranie ciemno granatowej sukienki zeszło się szybko. Blondyn zasunął mi sukienkę, a ja szybko włożyłam buty. Tym razem postawiłam na czarne Balenciagi. Podeszłam do brata, który przewyższał mnie o głowę. Z moim 170 musiało wyglądać to komicznie. Chłopak złapał mnie za rękę, by po chwili kierować się na śniadanie. Dalej byłam lekko zaspana. Wiedziałam, że jak tylko otworzą się drzwi wejściowe trzeba będzie udawać idealną rodzinną miłość. Tylko relacja moja i Liama była w tym wszystkim prawdziwa, bo tylko my wiedzieliśmy, jak to wszystko wygląda od środka.

Ciemne, wręcz czarne włosy zawiązałam w luźnego koka. Zeszłam po schodach, a moją twarz przywitały promienie słońca. Za to kochałam Hiszpanię. Tu nigdy nie padało, nie było ponuro. Starałam się zjeść szybko, żeby tylko minąć się z ojcem. Wielki Paul, a ojcem był tyranem, do dzis żałujemy z Liamem, że mama nie odeszła od niego, jak tylko była taka możliwość. Leona była bardzo kochają matką, sądziła że humorki taty sa związane z ciągłymi obowiązkami, że ma na glowie całe państwo. Bo przecież, jak zachodziła w ciążę ze mną byli kochaną rodziną. Liam wychowywał się w prawdziwej rodzinie królewskiej, ja już tylko w tej maskaradzie, udawaniu, objętości. Leona od najmłodszych lat wpajała nam, że mamy tylko siebie, że nikt na tak zepsutym świecie jak ten nie będzie bardziej się o ciebie troszczył, niż twoje własne rodzeństwo. Wpajała nam to czego jej z bratem się nie udało zbudować.

Wstałam od stołu jak tylko usłyszałam kroki, wolałam nie zachęcać ojca do kłótni, czy co sobie tym razem wymyśli wielki król całej Hiszpanii.
Stanęłam obok blondyna, chwyciłam go za ramię. Na moją głowę została założona korona, znak którego potem nienawidziłam.

- Cass gotowa?- szepnął mi do ucha, na co ja prawie niezauważalnie pokiwałam głową. Rozpuściłam lokowane włosy z koka. Sunęłam wiernie u boku brata, gdy do moich uszu dobiegła bardzo dobrze znana mi melodia.

- If I find a way, would you walk it with me?
Look at my face while you talkin' to me- nuciłam piosenkę Lil Peepa, Liam też nie mógł się powstrzymać od rytmicznego kiwania głową.

Podczas ustawiania nas na otwarciu nowego portu, szukałam wzrokiem blondynki - Lilly. Jeśli ktoś ma pojęcie o osobach blond włosych, to wie doskonale co mam na myśli, jej dziejszy strój to sukienka ciemno zielona z butami w podobnej kolorystyce, zielonooka stała obok Lucasa, jej młodszego brata. Był on piegowaty, z jasnym sianem na głowie, ale jak ładnie ułożonym. Ubrany był w ciemną koszulę, która dodawała mu uroku do wyglądu, garniturowe spodnie i Nike Jordany 1 w kolorystyce granatowej z tą parą botów był kojarzony Wallirce. Na ręku zegarek, który sprezentowałam mu rok temu na urodziny. Moje ulubione rodzeństwo. Zaraz obok nich stała Loriia, trochę niższa kobieta, której twarz przystrajały wielkie niebieskie kolczyki idealnie pasujące do jej dzisiejszej sukienki.

- Rodzina królewska Toretto, czyli król Paul Cash Toretto, królowa Leonora Rossalie Toretto, książe Liam Raise Toretto i księżniczka Cassandra Vivian Toretto - zapowiedziała nas jakaś ważna osoba z tego portu. Uśmiechnęłam się i lekko pomachałam ręką jak uczyła mnie matka.

Nagle usłyszeliśmy wybuch i zatrzęsła się ziemia. Poczułam na sobie ręce osoby która by dla mnie zabiła. Brat szybko pociągnął mnie za rękę i oddalił nas od miejsca zdarzenia. Po chwili dwóch dorosłych facetów ubranych na czarno stanęło obok nas.

- Nic wam nie jest?- zapytał mężczyzna chroniący mojego brata, mój ochroniarz sprawdzał teren.

Mój wzrok podążał za blondynem który chodził z jednego punktu do drugiego mrucząc coś pod nosem i uzgadniając z jakimś innym mężczyzną.

- Cassandro - usłyszałam swoje imię z ust ochroniarza.

- Tak, Miguel?- odparłam dalej w lekkim szoku

- Za niedługo będą nas szukać bo poprzez wybuch nastąpiło zderzenie magnetyczne i cały sprzęt na naszym aktualnym terenie przestał działać. Zaczną nas szukać ludzie z Madrytu, w końcu wybuch był w obecności rodziny królewskiej. Pańska matka nie ucierpiała, król natomiast odniósł obrażenia ciała i jest przewożony do szpitala, lecz jego stan jest w miarę stabilny.

Po upływie chwili i coraz większym panikowaniu Liama, stwierdziliśmy że nie będziemy stać bezczynnie. Poszliśmy w stronę miejsca otwarcia portu. Wyglądało jakby przeszedł je co najmniej huragan. Ludzie sprzątali pozostałości po drewnianym podeście, gdzie przedstawiano moją rodzinę. Spojrzeliśmy z bratem na siebie i na naszych ochroniarzy z pytaniem w oczach. Oni założyli tylko ręce na siebie i kiwnęli głowami, dając nam wolną rękę by pomóc ludziom sprzątać.

- Dzień dobry- zaczął blondyn- Chcielibyśmy państwu pomóc bo i tak czekamy na ludzi którzy nas zgarnął do stolicy.

Ludzie tylko spojrzeli zachęcająco i gestem zaprosili nas do siebie. Zaczęliśmy zbierać resztki drewna i innego plastiku, bo mimo krwi królewskiej matka nauczyła nas szacunku do ludzi z naszego królestwa.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 18 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

RoyalteenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz