Hotel, w którym Leo się zatrzymywał pamiętał chyba jeszcze czasy Wojny Secesyjnej. Był mały, praktycznie walący się, a na ścianie jego pokoju był grzyb. Ale było tanio, i to czyniło wszystko znośnym. Powtarzał sobie, że wytrzyma te trzy dni. Trzy dni i będzie wracać do domu. Wolałby zostać tutaj, ale to nie była jego decyzja.
To nie tak, że nie chciał wracać do domu. Po prostu bardzo lubił swoją pracę. Pracę, z której został wyrzucony. Bezpodstawnie wyrzucony, bo Lupa stwierdziła, że ma nadmiar pracowników (to nie było prawdą, ale musiała się go jakoś pozbyć). Nawet Chejron nie mógł mu pomóc w tamtej sytuacji. Został więc zmuszony wrócić do domu.
Pożegnanie z Frankiem nie trwało za długo. Został wyrzucony z pracy, nie skazany na śmierć. Po prostu teraz, żeby się spotkać będą musieli jechać dłużej.
- Cholerny zamek - wymruczał pod nosem, próbując zamknąć drzwi od łazienki chyba trzynasty raz. A potem usłyszał krzyk. Krzyk przerażenia. Był tak okropny, że aż wzdrygnął się. Szybko rzucił swoje rzeczy na podłogę i pobiegł do pokoju, z którego dobiegał odgłos, przy okazji wybierając numer Zhanga i wyciągając nóż do tapet z kieszeni (przyzwyczajenie od bycia detektywem)
Wchodząc do pomieszczenia nie spodziewał się zobaczyć trupa. Jednak czasami życie zadziwia. Chudy, blondwłosy mężczyzna, z małym zardzewiałym nożem wbitym poniżej serca i siną od duszenia szyją leżał na dywanie w kałuży krwi. Leo sprawdził mu tętno i próbował udzielić pierwszej pomocy, ale chłopak już się nie obudził. Wtedy zadzwonił.
- Halo? - usłyszał zaspany głos swojego partnera. Byłego partnera. Cokolwiek.
- Frank, wysłałem ci już lokalizację, lecisz najszybciej jak możesz do mnie.
- Już się stęskinłeś?
- To nie jest zabawne. Mam przed sobą nieżywego człowieka - było można usłyszeć jak bierze głęboki oddech.
- Zaraz będę. Nic nie dotykaj.
- Wiem, nie byłem detektywem jeden dzień.
- Mówić Lupie?
- Przecież wiesz.
- Już jadę. Trzymaj się. Jakby co to chowaj - i się rozłączył. Leo w tym czasie okrążył denata kilka razy, przyglądając się dokładnie ranie. Ocenił mniej więcej gdzie uderzył nóż i jak głęboko był wbity.
- Rdza. Ciekawe czy był szczepiony na tężca - nóż wyglądał na równie stary co hotel, więc zastanawiał się czy morderca nie wyciągnął go po prostu z płotu czy może z ziemi w ogrodzie. Nie zdziwiłby się, jeśli by tak było. Takie noże praktycznie rozsypywały się w rękach, były dobrym narzędziem. W końcu Valdez opuścił pokój, zamykając drzwi (nie chciał ściągać uwagi właściciela).
Jakieś dziesięć minut później zjawił się Zhang.
- Miło widzieć mojego mężczyznę - rzucił na przywitanie, a Frank uśmiechnął się do niego.
- Tak, tak, ciebie też, cześć.
- Mówiłeś komuś? - spytał szeptem.
- Tylko Hazel i Reynie.
- Nie wspominałeś Ann?
- Nie miałem czasu.
- Zrozumiałe. Czy Haz zgodziła się ewentualnie pomóc? Potrzebna by była sekcja zwłok, wiesz.
- Pytałem. Powiedziała, że musimy podrzucić jej to do domu.
- Ona dobrowolnie chce trzymać trupa w domu?
- Najwyraźniej tak. Teraz, prowadź - Leo pokazał mu drogę po pokoju, a Zhang skrzywił się widząc stan tamtego człowieka. - I nóż i uduszenie? Czy to nie za dużo? Szkoda mi go.
CZYTASZ
better than revenge | valzhang
Fanfictionleo zostaje wyrzucony z pracy, a potem w jego hotelu dochodzi do zabójstwa. lub leo i frank rozwiązują sprawę morderstw, z którymi wszyscy mieli problem od ostatnich 4 miesięcy.