Rozdział 2

412 10 6
                                    

Siedziałam w fotelu i czytałam książkę. Bracia grali w jakąś grę na konsoli i od czasu do czasu, wydawali z siebie okrzyki godowe. Kilka razy, przyłapałam ich na ukradkowych spojrzeniach w moją stronę. Podróż przespałam, poczytałam książki i czasem coś przekąsiłam.

- Hej, mała Hailie! - Zawołał Shane.

Uniosłam spojrzenie znad książki i popatrzyłam w jego stronę. Siedział po drugiej stronie samolotu z Dylanem i Tony'm.

- Słucham. - Powiedziałam udawanym, przesłodzonym głosem.

- Co ty znowu taka obrażona? Dobra, nie ważne. Choć tu do nas. Musimy pogadać. - Oznajmił Dylan.

Przewróciłam oczyma, odłożyłam książkę na stolik i podeszłam do chłopców. Usiadłam obok Shane'a, iż miejsce obok niego było wolne. Położyłam ręce na blacie, a następnie je złączyłam, jakbym przygotowywała się na rozmowę biznesową.

- Mówcie. O czym, chcecie ze mną tak pilnie porozmawiać? - Zapytałam trochę zbyt nachalnym tonem, aczkolwiek to dobrze, gdyż oni zwracają się do mnie w ten sposób, praktycznie cały czas.

- Zluzjuj. Chcemy tylko o czymś ci powiedzieć. - Uspokajał mnie Dylan.

Uniosłam brwi.

- A więc?

Chłopcy popatrzyli po sobie, zanim odpowiedzieli. Wszyscy skinęli i wtedy Dylan oznajmił:

- Na osobnej wyspie, niedaleko naszej, będzie również nasz wspólnik - Adrien Santan. Chcemy, żebyś zachowała ostrożność w stosunku do niego. Oczywiście, możesz wymienić z nim uprzejmości - powitanie, pożegnanie, kurwa nie wiem co jeszcze, ale na tym ma się zakończyć wasza rozmowa. Jasne? - Powiedział Shane.

Zamarłam.

Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.

W sumie, to nie mam się czym przejmować, ponieważ my będziemy na innej wyspie niż on.

- Ale my będziemy na innej wyspie. Więc nawet się nie spotkamy. Nie wiem w czym problem.

- Kurwa, no problem w tym, że gdy ty na przykład pojedziesz na miasto, a on akurat też, jakimś jebanym cudem, to masz go po prostu ominąć jak nieznajomego. Capito?

- Capito. - Oznajmiłam z westchnieniem. Wstałam i poszłam na swoje miejsce.

Później podróż minęła nawet miło i przyjemnie. Spodziewałam się, że chłopcy będą mi dokuczać, a tu proszę - byli mili.

*

Wylądowaliśmy o 17:00 czasu Tajlandzkiego. Z lotniska, zabrano nas czarnymi busami. Pewnie z daleka, wydawało się, jak by jechał sam prezydent, a nie Rodzina Monet.

Podróż na wyspę, również przespałam, gdyż, gdy obudziłam się, leżałam w pokoju w łóżku. W moim pokoju. Na prywatnej wyspie. W Tajlandii.

Przeciągnęłam się i wciąż leżąc w łóżku, rozglądnęłam się po pokoju. Był całkiem spory i urządzony w letnim stylu. Zasłony powiewały lekko od wiatru, iż drzwi na taras były otworzone.

Ziewnęłam raz jeszcze i wstałam. Zobaczyłam na stoliku nocnym mojego iPhone'a, więc sprawdziłam szybko Instagrama i odłożyłam z powrotem na stolik.

Wyszłam na taras, który łączył się z kilkoma innymi i podziwiałam widok na ogromną plaże. Na posesji naszego hotelu, znajdowało się kilka drzew, które trochę przeszkadzały w podziwianiu tego pięknego widoku.

Usłyszałam jakiś dźwięk, więc spojrzałam w tamtym kierunku, a już po chwili, poczułam na sobie kubeł zimnej wody.

A mogłam nie wychodzić na taras.

Przetarłam twarz dłońmi i zobaczyłam dwie, chłopięce sylwetki. Dylana i Tony'ego.

- Super, chłopaki. Naprawdę super! - Krzyknęłam do nich, wyciskając moje mokre włosy, a chłopcy w tym momencie śmiali się, jak opętani.

- No co, dziewczynko. Trzeba było ochrzcić nasz przylot. A szczególnie osobę, która dała pomysł przylotu tutaj. - Oznajmił Dylan.

Nie ukrywam, że delikatnie uśmiechnęłam się pod nosem. Co jak co, ale chłopcy potrafią czasem być mili i wkurzający jednocześnie.

- Dobra. Suńcie się. Idę się przebrać, bo niedługo wychodzę. - Powiedziałam, odrzucając moje mokre włosy na plecy. Chciałam ich wyminąć, lecz w tym właśnie momencie, czyjaś dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku. - Puść mnie! - Krzyknęłam wyrywając się z uścisku Dylana.

- Gdzie idziesz? Albo nie. Inaczej. Gdzie planujesz pójść, ale raczej nie pójdziesz? - Wychrypiał Dylan.

- Nie twoja sprawa. Puść mnie Dylan! To boli! - Znów krzyknęłam, wyrywając się. Na marne.

- Puszczę cię, jeśli powiesz mi, dokąd planujesz pójść. - Oznajmił spokojnie Dylan, podczas gdy ja, chciałam się wyrwać z jego uścisku.

Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. W sumie, to ja też nie wiedziałam gdzie chcę pójść. Wymsknęło mi się tamto. Chciałam wymyślić jakieś kłamstwo, coś, co pozwoli mi spokojnie wrócić do pokoju, przebrać się i wyjść. I wkońcu mnie olśniło.

- Na randkę z Adrienem Santanem. - Oznajmiłam. Kolejny raz się wyrwałam, co było niekonieczne, bo Dylan mnie puścił, a ja upadłam na podłogę, uderzając się przy tym lekko w głowę.

Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać, lecz widziałam, jak Dylan i Tony spoglądają na mnie, jakby zobaczyli ducha. Powoli wstałam do siadu. Chłopcy ukucnęli po obu stronach i pomogli mi wstać.

- Wszystko w porządku? - Zapytał Tony.

- Ty. Idziesz na randkę. Z pieprzonym Adrienem Santanem?! - Wykrzyknął niegłośno Dylan.

- Kretynie, opanuj się. Hailie uderzyła się w głowę. Trzeba sprawdzić, czy nic poważnego się nie stało.

Dylan spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam strach, złość, a przede wszystkim - opiekuńczość.

Weszliśmy wszyscy do mojego pokoju. Położyłam się na łóżku, a następnie odwróciłam w przeciwną stronę do chłopców. Nadal miałam przemoczone ubranie i włosy, aczkolwiek po upadku i uderzeniu w głowę, jedyne czego potrzebowałam, to odpoczynku. Głowa bolała mnie niesamowicie.

- Hailie? - Zawołał Dylan - Spójrz na mnie. - Gdy nie doczekał się mojej reakcji na jego słowa, usiadł na brzegu łóżka i delikatnie odwrócił mnie w jego stronę. Tony, w tym momencie wyszedł i zostawił mnie samą na pastwę najbardziej opiekuńczego, zarozumiałego, wiecznie rozzłoszczonego i mojego nie ulubionego brata.

- Co chcesz? - Zapytałam z wyrzutem.

- Hailie. Dobrze kurwa wiesz, że ciężko mi się opanować po tym co powiedziałaś. Ze względu na to, że uderzyłaś się w głowę, odpocznij, a gdy poczujesz się lepiej, to porozmawiamy. Okej? - Powiedział Dylan, zmartwionym głosem.

- Nie ma o czym. To kłamstwo. Nigdzie z nim nie idę. - Spuściłam wzrok. - Ale na miasto, chętnie. - Oznajmiłam z delikatnym uśmiechem.

Do Dylana, powoli docierało to co powiedziałam, bo wyraz jego twarzy stał się łagodniejszy, a po chwili przemówił:

- Dziewczynko... Lepiej następnym razem, tak nie żartuj. Jasne? - Powiedział Dylan z uśmiechem na twarzy, a złość w jego oczach ustępowała.

- Jasne.

Rodzina Monet 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz