Oneshot

353 17 62
                                    


Pov: Gregory

Dzisiaj była wigilia, ale ja się nie cieszyłem z tego powodu. Mimo, że od paru lat święta były dla mnie czymś miłym i magicznym, to na pewno nie dziś. I do końca mojego życia. Nigdy nie obchodziłem bożego narodzenia. Zawsze brałem całodniowe patrole, by tylko nie siedzieć przy stole z nikim i nie kolędować. Nie widziałem takiego sensu. Jednak trzy lata temu poznałem pewnego mężczyznę. Od razu mną zawrócił o 180 stopni. Krótko mówiąc zakochałem się w nim, w jego pięknych, błyszczących bursztynowych tęczówkach, postawionych na dąb, lśniących srebrnych włosach oraz w jego idealnym ciele. Po prostu w każdym jego skrawku. Był dla mnie ukojeniem w męczące dni, wsparciem w trudnych chwilach, skowronkiem w szczęśliwym czasie. Od tamtej pory polubiłem święta. Spędzałem je z nim oraz jego rodziną. Nie wiedziałem sensu poza niczym innym niż on. Inaczej mówiąc był dla mnie wszystkim. No właśnie. Wszystkim. Był moim całym światem. Niestety nie sądziłem, że świat tak szybko się skończy. Dla mnie skończył się dokładnie pięć dni temu, dokładnie o godzinie 14:28. To wtedy zmarł Erwin. Będąc na strzelaninie został postrzelony w okolicach serca. Był to dla niego śmiertelny strzał. Wystarczyło parę gramów ołowiu, by uśmiercić mojego męża. Umarł on na stole operacyjnym. Lekarze robili wszystko co się da żeby utrzymać go przy życiu. Jednak wszelaki trud i starania poszły na marne. Opuścił mnie, opuścił swoją rodzinę, opuścił półświatek przestępczy. Tak po prostu sobie odszedł na drugą stronę, zostawiając mnie i swoich bliskich. Gdyby nie ta cholerna strzelanina na kwadraciaku, teraz by żył! Jednak nie mogłem tyle rozpaczać, ktoś musiał zorganizować pogrzeb. Jedyna wolna data była na dziś. Dziś w tą jebaną wigilię, która powinna być szczęśliwym dniem, pełnym miłości i rodzinnej atmosfery. Nic nie mogłem z tym niestety zrobić.

***

Padał deszcz. Stałem pośród uderzających w ziemie kropli. Stałem przed mikrofonem i próbowałem wydusić jakiekolwiek słowo już od minuty. Patrzyłem tępo w trumnę, zamkniętą trumnę. W środku niej spał mój ukochany. Przed chwilą było ostatnie pożegnanie. Setki mieszkańców podeszło pod kryptę. Od zwykłych obywateli przez innych przestępców i starsze osoby dla których wyprawiał msze, po policjantów i jego rodzinę. Tylko członkowie zakshotu zostali przy nim nieco dłużej, inni tylko podchodzili, dotykali jego dłoni, która jeszcze niedawno miziała moje włosy oraz pieściła czule mój policzek i odchodzili. Jednak ja jako jedyny byłem przy nim długo. Siedziałem obok jego trumny, przytulając go. Zawsze był ciepły, a w jego tęczówkach było widać pełnię życia, a teraz? Jego ciało było całe zziębnięte, a oczy nie wskazywały nic poza pustką.

– Erwin bardzo cię kochałem, kocham i kochać będę na zawsze. – wydusiłem łamliwym głosem, opanowując łzy. – Mam nadzieje że tam gdzie teraz jesteś, będzie ci lepiej...

Odszedłem od mównicy, nie czekając na koniec ceremonii skierowałem się do swojego samochodu. Znowu naleciały do mojej głowy wspomnienia z nim w tym aucie, wywołało to u mnie kolejne spazmy płaczu. Wsiadłem do Corvetty i odjechałem spod kapliczki. Moim celem było nasze ulubione miejsce spotkań.

Dach zwany morwinowym.

Zaparkowałem koło długo ciągnących się schodów, wysiadłem z pojazdu, następnie zacząłem wchodzić po schodach. Kiedy się na nie wdrapałem czekała mnie jeszcze drabinka. Łzy będące w moich oczach rozmazywały mi wizję, nie poddałem się jednak. Wspiąłem się na tą przeklętą drabinę. Przeszedłem przez szparę i w końcu dotarłem do miejsca pełnego pięknych wspomnień. Wspominając sobie nasze pierwsze spotkanie na tym dachu na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. Usiadłem sobie na krawędzi pozwalając, by przez moją głowę przechodziły inne wspominki. Pierwsza odbyta przeze mnie wigilia po 19 latach. Najpiękniejsze wspomnienie z mojego życia, wtedy się mu oświadczyłem. Równo dwa lata temu. Dzisiaj była nasza rocznica zaręczyn, którą spędziłem na pogrzebie zamiast w przytulnej i eleganckiej restauracji popijając wino, zajadając stek u boku mojego Erwinka.

Zaczęło się powoli ściemniać. Idealny czas by dopiąć ostatni guzik mojego planu. Stanąłem na równe nogi z siadu. Popatrzyłem jeszcze chwilę na panoramę miasta, przemyślając czy na pewno to dobra opcja. Stwierdziłem, że tak. Wziąłem głębszy wdech. Nie wiem kiedy, rozpłakałem się. Żałosny szloch wyciekł z moich ust. Oddech stawał się coraz bardziej nie równy. Do cholery czy ja mam właśnie atak paniki?! Nie, nie, nie. Nic nie przeszkodzi mi w moim planie! Zaciągnąłem trochę świeżego powietrza w moje nozdrza i zrobiłem jeden krok. Drugi. Trzeci. Czwarty. I w końcu ostatni. Piąty.

– GRZESIUUU!!!! – dotarł do mnie nie zrozumiały krzyk, coś wydawało mi się nie tak, kojarzyłem ten głos. – MONTEE!!!

Jednak nic już nie zrobię. Spadam. Spadam z naszego dachu. Zaraz skończy się ból ostatnich dni...

– GRZESIEK!!! – kolejny krzyk wyrwał mnie ze snu. – Boże! Ty żyjesz! M-m-myślałem ż-że... – po pomieszczeniu rozległ się cichy płacz. Czekaj. To głos mojego Erwinka!

– Cz-czy ja t-trafiłem d-do nieba? – spytałem zachrypniętym głosem, nie rozumiejąc o co chodzi. Otworzyłem oczy, momentalnie oślepił mnie blask. Rażące białe światło. O co chodzi?

– LEKARZA! – wydrał płaczliwie mój kochany. Zrosumiałem o co chodzi. Wcale nie byłem w niebie tylko w szpitalu. Ale jakim cudem siedzi koło mnie Erwin. Przecież on nie żył!

– Witam, o co chodzi? – po skrzypieniu drzwi usłyszałem głos, był dość znajomy. Należał chyba do Mateusza. – Ochh, Gregory się obudził! – jego ton zmienił się na uradowany.

– O co ch-chodzi? – wychrząkałem, ale lekarz mówił coś po cichu, chyba do radia.

– Grzegorz cud, że żyjesz i się wybudziłeś! Około tydzień temu była strzelanina, zostałeś niebezpiecznie postrzelony, obok serca. – wszystko stało się jasne... Podczas śpiączki miałem sen, a bardziej horror, w którym wydarzenia z mojego życia lekko się zmieniły i przeniosły na mego ukochanego. – Zaraz cię przeniesiemy na badania. Panie Knuckles może pan porozmawiać z Gregorym. – drugie zdanie skierował do mojego męża. Jak ja się cieszyłem, że to był tylko sen. Momentalnie skierowałem twarz na Erwina. Nie wyglądał dobrze. Kilkudniowy zarost, ogromne fioletowe wory pod oczami, które zresztą były przekrwione.

– Kocham cię Erwiś. – powiedziałem uradowany, a chłopak zerwał się z krzesła i wtulił się w moje ramiona, uważając na ranę przy sercu, na której nie czułem nawet bólu. Po chwili poczułem, jak moja klatka piersiowa staje się lekko mokra. Mój ukochany płakał. – Tsciiii, już spokojnie. Jestem tu, żyję. Przecież terminator nigdy się nie poddaje. – zażartowałem, na co siwowłosy lekko parsknął

– Wiesz, że dzisiaj wigilia? – oznajmił po chwili, gdy się uciszył.

– Jedź w takim razie może do domu? Prześpisz się, spędzisz czas z rodziną. – odpowiedziałem , nie chcąc by przeze mnie rezygnował z świąt, które tak wielbił.

– Nie. Wolę być z tobą. – zaprzeczył kiwając głową na boki.

– Kocham cię.

– Ja ciebie bardziej.

***

ilość słów: 1094

uuh ale oneshocik.
Taki trochę smut, jednak ze szczęśliwym zakończeniem :3
Zachęcam do gwiazdkowania!3

Dajcie znać czy wam się podobało! A ja nie mogę wam nic innego życzyć jak wesołych świat!

<333

Wigilia  ||  MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz