☀️1. 1935

55 5 0
                                    

Na rogu ulicy stał mężczyzna. Elegancko ubrany w kolory beżu i kremu. W ręce trzymał jasną laskę, o którą podpierał się, czekając na coś. Trudno było określić, czego dokładnie wyczekiwał. Jednak gdy tylko z głośnym hukiem na ulicę wjechał czarny Bentley, było wiadomo, że to był właśnie wyczekiwany towarzysz elegancika.

Aziraphael odsunął się od ściany, o którą do tej pory opierał się i posłał ciepły uśmiech w kierunku wysiadającego mężczyzny.
Nosił buty na wysokim obcasie, szykowne czarne spodnie, czarną marynarkę i swobodnie rozpięta przy szyi, szarą koszulę. A na tym płaszcz. Do tego niesforne, ogniste włosy, okrągłe okulary przeciwsłoneczne i czarny trilby.

– Crowley – jasno ubrany mężczyzna rozłożył ręce, sugerując uścisk na przywitanie. Szybko jednak, wraz z podejściem przybysza, nadzieję te zostały zgaszone, bo ten zdecydował się na zupełnie odmienny gest. Pochylił się, łapiąc jedną z dłoni przyjaciela i ucałował jej wierzch. Gdy wyprostował się, ścisnął ją po przyjacielsku i znow schował ręce do kieszeni.

– Witaj, aniele – kiwnął głową i uśmiechnął się zawadiacko. – Dawno się nie widzieliśmy. Kiedy to było?

– Czerwiec 1933 – odparł Aziraphael i złączył ręce na swojej lasce. – Do twarzy ci w trilbym.

– Ależ wiem – demon pokiwał głową, nie śmiąc mu zaprzeczać i uniósł jedną brew. – Niebo cię już nie gania?

– Póki co nie mam zadań - powiedział. Anioł pozwolił sobie na ścisk łokciowy, zbliżając się do swojego, teraz już i tak dużo wyższego, demonicznego przyjaciela. – Usuń te podwyższenia na butach, proszę… Prawie na tobie wiszę.

– Nie ma nawet o tym mowy – Crowley pokręcił głową z irytacją i zerknął na anioła z góry. – Byłem przez trzy lata w Niemczech. Gdy tylko się pojawiłem, zaczęli mnie prześladować, właśnie za te buty. Muszę to nadrobić.

– Co robiłeś w Niemczech?

– Piekło mnie tam wysłało – westchnął zmęczony. – Nie lubię Niemców. Wysłali mnie do jakiegoś malarza.

– Malarza? - Aziraphael parsknął śmiechem. – Od kiedy piekło interesuje się tak sprawami sztuki?

– Skąd mam wiedzieć? Teraz jest kanclerzem. Ale nie ma mnie tam od roku. Coś się szykuje.

Aziraphael i Crowley skręcili w jedną z ulic. Niespodziewanie jednak, usłyszeli świsty od swojej lewej strony. Niedaleko szła grupka upitych młodych, krzyczeli i klnęli. Przyuważając dwóch mężczyzn w nieprzychylnym uścisku, wyciągnęli szybki wniosek: homoseksualiści.
Zaczęli więc wołać i zaczepiać.

– Nie przejmuj się nimi, aniele – mruknął Crowley i przycisnął swojego towarzysza do siebie. Ciepłe uczucie ogarnęło plecy Aziraphaela, a wiatr już więcej nie uderzał w nie swoim zimnym językiem. Tak samo jak wszelakie dźwięki, znacznie wyciszone. To działanie demona, owinął go jednym ze swoich skrzydeł. Niewidzialnych dla ludzkiego oka ale z wystarczająco silną mocą, aby wyczuć ich obecność. – Są żałośni i pijani.

– Nie przejmuję – Aziraphael pokręcił głową i uśmiechnął się na krótko, zaciskając rękę na nadgarstku Crowleya, jako że ich ręce wciąż trwały w eleganckim splocie łokciowym. – Martwią mnie tylko konsekwencje ich działań. I to, że mogą nie zaznać miłosierdzia. Oby tylko tego żałowali.

Crowley zmarszczył brwii z irytacją. Ten idiota był zdecydowanie zbyt idealny, aby kroczyć po ziemi, razem z ludźmi. Może czasami zbyt naiwny i głupi.

– Ja już zadbam o to, żebym się z nimi spotkał w piekle – prychnął ignorancko i przyspieszył kroku.

– Crowley!

Oneshoty | Good Omens - Aziraphael x CrowleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz