Przeciągnąłem się w wygodnym beżowym fotelu. Przez uchylone okno poddasza dobiegało z oddali szczekanie psa. Podniosłem się by szerzej otworzyć okno, ale przede wszystkim – by spojrzeć na niebo. Piękne, błękitne, doskonale przejrzyste, tylko kilka płaskich cumulusów nad południowym horyzontem. Uderzenie mogło przyjść tylko z południa, więc co dziesięć minut lustrowałem południowy nieboskłon, szczególnie przerwy między tymi zdradliwymi białoszarymi chmurami, bo tam najpewniej pojawi się zwiastun kataklizmu. Jak będzie wyglądał? Według naukowców – rozbłysk niebieskiego, może nawet fioletowego światła, nie będzie oślepiający, ale bardzo punktowy i intensywny. Nie potrwa szczególnie długo, maksymalnie pięć sekund, ale to wystarczy by uruchomić proces totalnego, błyskawicznego unicestwienia naszej Rzeczywistości. W ogóle - całej Rzeczywistości, nie tylko naszej..., żadnej lokalnej, słonecznej, czy galaktycznej, ale całej Rzeczywistości, a ściślej, nie chodzi tu o wymiar przestrzenny, lecz czasowy...To będzie zagłada czasu całego Wszechświata. Spojrzałem na zegar ścienny, wskazywał czternastą trzydzieści siedem. Zatem za dziesięć trzecia wyjrzę kolejny raz przez uchylne okno mojego poddasza. Wróciłem na fotel i otworzyłem ponownie wiadomości na moim tablecie. Kolejna hipoteza oksfordzkich fizyków, nawet przekonsultowana już z naukowcami z „MIT" brzmiała: „istnieje realna szansa na zachowanie przez Wszechświat pewnej, na tą chwilę jeszcze nie zdefiniowanej, uproszczonej formy istnienia bez czasu. Według najnowszego modelu opracowanego przez wybitnych fizyków teoretyków, poddanego testom na największym dostępnym komputerze kwantowym, prawdopodobieństwo zachowania przez Wszechświat elementarnej cechy istnienia bez czasu przekracza pięćdziesiąt procent. Naukowcy nie są jednak w stanie powiedzieć nic na temat perspektyw dalszej egzystencji form życia i świadomości w świecie pozbawionym czasu." Czyż nie jest to kolejna bzdura? Próba rzucenia ludzkości ochłapu ostatniej nadziei tuż przed końcem Świata? Nie dalej jak przedwczoraj media rozpisywały się nad możliwością popełnienia błędu przez naukowców w Genewie. Może przyjęto do wyliczeń niewłaściwą wartość stałej kosmologicznej i do wyczerpania zasobu czasu Wszechświata nie pozostawały maksymalnie dwa dni, lecz być może jeszcze nawet dwa kwadryliony lat. Jednak zespół moskiewskich uczonych pod kierownictwem Profesora Stoikowa potwierdził niezależną metodą testowania statystycznego słuszność wniosków eksperymentu przeprowadzonego w Cern, z zastrzeżeniem, że wyliczenia genewskich naukowców mogły być niedokładne o raptem kilkanaście sekund. Spojrzałem na zegar, zbliżała się za dziesięć trzecia. A zatem pozostało jeszcze tylko dwadzieścia minut, w najlepszym razie – dwadzieścia minut i piętnaście sekund dostępnego nam wszystkim czasu. Wstałem, podszedłem do okna, uchyliłem je mocniej niż zwykle, spojrzałem na południowy horyzont. Mniej chmur, zaledwie dwa cumulusy, żadnego niebieskiego światła. Na granicy widoczności uchwyciłem smugę kondensacyjną odrzutowca. Duży samolot, na pewno czterosilnikowiec, leciał z zachodu na wschód, najprawdopodobniej jeden z międzykontynentalnych lotów pasażerskich. Cóż, są jeszcze tacy, którzy nie przejmują się przepowiednią naukowców i podróżują w najlepsze. Podszedłem do tabletu i ponownie otworzyłem stronę wiadomości. Na giełdach światowych potężne spadki cen akcji producentów zegarków, smartphonów i sprzętu komputerowego. Silna dewaluacja franka szwajcarskiego. Tuż pod kolumną wiadomości o gospodarce – ciekawa informacja: „Filzof niemiecki Karl Glatz: koniec czasu nie oznacza śmierci świadomości. Według Glatza: wraz z zatrzymaniem biegu czasu nastąpi migracja rzeczywistości do wieczności. Wszystkie procesy zostaną zatrzymane, zatem i śmierć żadnego z nas nie nastąpi. Można to porównać do wiecznego zamrożenia wszelkich przemian. Ludzie pozostaną zatem przy życiu, materia zachowa swą dotychczasową formę. Pojawia się jednak zagadka świadomego odczuwania, ono bowiem funkcjonuje wyłącznie w czasie, jest jednym z procesów świadomego życia. Najprawdopodobniej koniec czasu jest dla śmiertelnika nieuchwytny, niezauważalny. Zdaniem Glatza istnieje nawet szansa, iż Wszechświat ponownie ruszy wskutek swego rodzaju fluktuacji kwantowej, która może mieć miejsce „poza czasem". W takim przypadku nawet nie zauważymy zatrzymania czasu, choć będzie to zaiste swego rodzaju „przejście fazowe" rzeczywistości. Co więcej, Glatz nie wyklucza, iż z podobnymi przypadkami mieliśmy już do czynienia wiele razy, a może nawet są one codziennością. Stanowisko to należałoby naturalnie skonsultować dokładniej z fizykami teoretykami". Wiadomość ta bardzo mną poruszyła. Brzmiało to zupełnie racjonalnie. Może zatem nie ma sensu przejmować się niczym, skoro nawet tego nie zauważę. Miałem przed sobą jeszcze niespełna dziesięć minut niekwestionowanej, pewnej rzeczywistości oraz plan, jak je spędzić. Pozostałem na świecie sam jak palec. Przez chwilę wahałem się, czy nie zadzwonić jeszcze, choć na krótką rozmowę, ostateczne pożegnanie, do byłej żony, ale uznałem, że nie będzie chciała ze mną w takiej chwili rozmawiać, ma przecież swoich bliskich. Rozstaliśmy się na dobre dwa lata temu. Przed wieloma laty powiedział nam jeden ze znajomych, rozwiedziony: „granica między miłością a nienawiścią w małżeństwie bywa bardzo cienka". Nigdy nie pomyślelibyśmy wówczas, że sami tego doświadczymy. Zdążyłem przyzwyczaić się już na stałe do samotności. No dobrze, a zatem zrealizuję mój mały plan. Podszedłem do stolika i napełniłem moją ulubioną kryształową szklankę kupioną specjalnie na tą okazję trzydziestoletnią szkocką whisky. Z szuflady wyciągnąłem nasze zdjęcie, to znaczy mojej byłej żony i mnie, z podróży poślubnej do Australii. Siedzimy objęci na dużym kamieniu, w tle błękitny ocean i piękne australijskie chmury. Do oczu zaczęły cisnąć się łzy. Posiadam nietypową zdolność bezbłędnego rozpoznawania australijskich chmur, są one niepowtarzalne. Nie wiem, co dokładnie czyni je tak charakterystycznymi, może kształt i gęstość, może odcień, niemniej jedno spojrzenie na widokówkę, czy też zdjęcie z Australii wystarczy..., no, chyba że niebo jest bezchmurne, wtedy mam problem. Subtelny aromat whisky. Podniosłem szklankę do ust i powoli, aczkolwiek stanowczo, wypiłem duszkiem całą zawartość. Błogie ciepło, radość, bardzo przyjemny zawrót głowy. Australijska plaża, kochająca żona, uśmiecha się do mnie. Lekki, ciepły wiatr od oceanu. Podszedłem do okna, tak delikatnie rozluźniony, nie odczuwałem już strachu, nawet najmniejszego podenerwowania. Uchyliłem okno i wyjrzałem. Nad południowym horyzontem dwa mocno wypiętrzone cumulusy, pomiędzy nimi rozbłysnęło nagle jasne, zielonkawoniebieskie światło. Wcale mnie nie przeraziło, przecież czekałem na nie.
Uśmiecham się do żony. – Widziałaś rozbłysk? Pomiędzy tymi chmurami? Jak bardzo są australijskie! To coś nieziemskiego... Może był to ten słynny zielony promień zachodzącego słońca... Przy bardzo dobrej przejrzystości powietrza i spokojnym morzu, można go podobno dojrzeć, to wróży szczęście takim parom jak my!
- Chodź lepiej popływać! Potem pójdziemy na kolację, na nasze ulubione owoce morza, tam gdzie wczoraj. - Radość wypełniała nasze serca, jeszcze niemal cały urlop przed nami. A potem całe wspólne życie przed nami!
CZYTASZ
Australijskie chmury
Short StoryDzień końca świata. Dzień odrodzenia umierającej miłości. Zagadka istnienia.