5. Panika i ucieczka

10.4K 847 391
                                    

– Dzień dobry! – Daria z prędkością światła przemierzała wąski korytarz, prowadzący na salę gimnastyczną. Tuż przed nią, z piłką w jednej ręce, z zeszytem w drugiej, szedł wuefista równoległej klasy. – Proszę pana! Panie Majewski!

Mężczyzna, słysząc swoje nazwisko, odwrócił się wreszcie ​i przystanął.

– Tak? – Popatrzył na nią nieprzytomnie, jakby skądś ją kojarzył, ale nie bardzo wiedział, w które środowisko ją wepchnąć.

– Przysłał mnie do pana pan Witaszek. Podobno wie pan coś na temat treningów taekwondo.

– Coś wiem. – Pokiwał głową. – A jakich konkretnie informacji życzyłaby sobie waćpanna? Artykuł w gazetce będzie? – Zerknął na nią z ciekawością.

– Artykuł? Co? – Pogubiła się. – Nie! Dla mojej wiadomości pytam. Chciałabym wiedzieć, gdzie się odbywają, w jakich godzinach, na jakich zasadach i czy jest jeszcze jakaś realna szansa, że przyjmują? – Dla dobra sprawy postanowiła przymknąć oko na nazywanie jej "waćpanną".

Majewski zmarszczył brwi, przekrzywił głowę i popatrzył na nią badawczo.

– Kto pyta? – Zwęził oczy w wąskie szparki, próbując połączyć kropki, ponieważ Daria nijak nie pasowała mu do profilu osoby zainteresowanej jakąkolwiek formą walki wręcz.

– Jak to, kto pyta? – Drgnęła zdezorientowana. – Już mówiłam. Ja pytam.

– W sensie dla kogo te treningi? – westchnął, patrząc na nią znacząco.

– Dla mnie – powtórzyła, zastanawiając się, który fragment jej wypowiedzi był na tyle niejasny, żeby się w nim nie połapać.

– Naprawdę? I po co ci to? – roześmiał się kpiąco. – Taka ładna jesteś. Nie szkoda ci tej ślicznej buźki?

– Proszę pana – zaczęła stanowczo, acz ostrożnie, czuła bowiem, że jej irytacja zbliża się do niebezpiecznie wysokiego pułapu. – Nie szkoda. I naprawdę wolę nastawiać złamany nos i chodzić z podbitym okiem, niż bulić miliony za leczenie psychiatryczne, po tym, jak mnie ktoś w końcu zgwałci. Albo nie bulić nic, jak mnie dodatkowo po wszystkim zabije.

To zdanie starło z twarzy Majewskiego wszelkie przejawy rozbawienia. Charakterystyczny, prześmiewczy uśmieszek spełzł bezpowrotnie, a na jego miejsce wstąpiło coś na kształt niemych przeprosin.

– Jeżeli chcesz uzyskać jakieś rzetelne informacje, powinnaś się zgłosić do bardziej kompetentnej osoby. Ja tam tylko bywam od czasu do czasu, a ostatnio urodziła mi się córka, więc w sumie to można powiedzieć, że nie bywam – doprecyzował z nieukrywanym żalem.

– Da mi pan jakiś konkretny namiar? Telefon? – Wyjęła komórkę z kieszeni i czekała, aż Majewski podyktuje jej numer.

– Po co? Chodzisz do klasy z synem dyrektora MOSIRu. Podejdź i zapytaj. – Majewski podrapał się po głowie, jakby zastanawiał się, czy czegoś nie pomylił, bo Daria wciąż patrzyła na niego nieprzytomnie. – Ty jesteś w 4C, nie? Tam, gdzie przewodniczącym jest Król? – upewnił się, czy dobrze pamięta. Daria odruchowo pokiwała głową. – No, to idź do niego.

– Do kogo "niego"? – Zamrugała gwałtownie, próbując przetworzyć dane.

– Przecież mówię, że do Króla. To jego ojciec tam dowodzi.

– Czy mogłabym jednak dostać od pana jakiś bezpośredni telefon do tego dyrektora? – poprosiła cicho, wlepiając w niego błagalny wzrok. – Chciałabym uniknąć...

– Idź. Do. Artura – wyrecytował dobitnie, robiąc małą pauzę po każdym słowie. Wyraźnie zniecierpliwiony uznał rozmowę za zakończoną, bo zerknął na zegarek, postukał w niego znacząco, a potem bez zbędnego pożegnania odwrócił się i odszedł.

OposOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz