Rozdział 13 - Niezależna

148 18 0
                                    

- A ty gdzie? - zapytała widząc, że Mason zamyka samochód i kieruje się w stronę jej mieszkania, pchając wózek. - Wiem gdzie mieszkam.
- Ale ja nie wiem a wypadałoby, żebym był tego świadom - wygłosił spokojnie. Dziewczyna próbowała zahamować wózek ale Bennett był silniejszy.
- Po co chcesz to wiedzieć? - spytała.
- Ty chyba nie do końca pojmujesz moją rolę w twoim życiu.
- Nie ma żadnej twojej roli w moim życiu! - oburzyła się. Zatrzymali się pod drzwiami z domofonem, do którego trzeba było użyć albo klucza albo hasła. Mason stanął więc przy klawiaturze i wyczekująco spojrzał na siedzącą na wózku dziewczynę. - Zapomnij, że podam ci kod - fuknęła, szukając po kieszeniach kluczy.
- Ty nie dosięgniesz - wzruszył ramionami. Catherine powstrzymała siarczyste epitety i odnalazła wśród pęku kluczy ten właściwy. Już wkładała go do zamka, gdy Bennett wyrwał jej go z rąk.
- Co robisz?! - krzyknęła zdenerwowana patrząc, jak chowa klucze w kieszeni.
- Kod - zażądał władczo. Tornes czuła, jak jej złość szuka ujścia, ale przecież nie zacznie się na niego drzeć pod własnym mieszkaniem. Sąsiedzi pomyślą, że oszalała. Chwilę jeszcze biła się z własnymi myślami, po czym wymamrotała niechętnie:
- Gwiazdka, dwie dziesiątki, gwiazdka.
- Świetnie, że się dogadaliśmy - uśmiechnął się przesadnie, wpisał kod i, po otwarciu drzwi, wprowadził Catherine do środka. Podeszli do windy. Dziewczyna w milczeniu nacisnęła guzik przywołujący. Nie musieli czekać długo, już po kilku sekundach winda otworzyła się w akompaniamencie przyjemnego piknięcia.
- Które piętro? - spytał Mason, przyglądając się guzikom. Catherine nie odpowiedziała. Zamiast tego udało jej się dosięgnąć przycisk z cyfrą „6". Bennett uśmiechnął się do niej szczerze. - Też mieszkam na szóstym.
- Super - mruknęła bez przejęcia.
- Ale w mojej windzie gra muzyczka - oznajmił, rozglądając się po niewielkim kwadracie. Tornes spojrzała na niego jak na idiotę, nie komentując jego słów. Drzwi się otworzyły, Catherine skierowała Masona na lewo do ostatnich drzwi w korytarzu. Chłopak oddał jej zabrane klucze a ona wśród nich odnalazła te do mieszkania i otworzyła drzwi.
- Wiesz, gdzie mieszkam, a teraz żegnam - burknęła, ściągając jednego buta. Wciąż bez precyzji przemierzyła korytarz by znaleźć się w niewielkim salonie. Tam na kanapie położyła torbę a na szklanym stole wypis i komórkę. Mason powędrował za nią, rozglądając się z zaciekawieniem.
- Ładne mieszkanie - skomentował. Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem.
- Jesteś głuchy czy głupi?
- To drugie - odpowiedział z uśmiechem, po czym chwycił jej telefon.
- Co robisz? Oddaj! - Catherine próbowała dosięgnąć, ale na nic jej próby. Dawno nie była tak wściekła jak tego dnia.
- Zapisuję ci swój numer telefonu. Gdybyś potrzebowała mojej pomocy jestem dostępny o każdej porze dnia i nocy - oznajmił spokojnie i zupełnie szczerze takim tonem, że Cath chwilę przetrawiała te słowa.
- Dziękuję, ale to nie będzie konieczne - odpowiedziała zabierając swój telefon i odkładając z powrotem na stół.
- Zadeklarowałem pomoc i nie zamierzam się z tego wymigać - przypomniał, przyglądając się jej uważnie.
- Oczywiście, to już wiem. Federacja zmusiła cię do niańczenia mnie w zamian za skrócenie twojego wyroku. Przykry obowiązek, ale jednak obowiązek. Głupi by nie skorzystał na twoim miejscu - fuknęła, odwracając głowę. Właśnie dlatego nie chciała go w swoim życiu. Nie potrzebowała podrzędnego egocentryka, który oferuje pomoc, patrząc przy tym tylko na swoje korzyści.
Mason zauważył wtedy, jak dziewczyna niepostrzeżenie zrzuca maskę silnej a pod nią kryje się zmęczona, smutna i zgaszona dziewczyna, której ktoś odebrał marzenia i dotychczasowe życie. On jej to zabrał...
Postanowił wtedy zachować się fair. Szczerość za szczerość. Prosto z serca.
Przykucnął przed nią, by znaleźć się z nią na jednym poziomie i cierpliwie czekał, aż na niego spojrzy. Gdy to zrobiła, uśmiechnął się słabo.
- Federacja mnie nie zmusiła. Zaproponowali wyjście, na które nie musiałem się zgadzać. A co więcej, pomoc tobie nie gwarantuje mi skrócenia banicji - wyznał, na co Tornes otworzyła nieco szerzej oczy, zdziwiona. - Nie robię tego z litości, nie robię tego na siłę. Nie chcę robić z siebie ofiary więc tak tego nie zrozum, ale jestem w podobnej sytuacji co ty, nawet gorszej. Straciłem wszystko. Drużynę, pozycję, możliwość wykonywania zawodu przez najbliższe trzy lata. I przez co? Przez głupią pychę. Ty za rok, może nawet wcześniej, wrócisz na boisko i małymi krokami będziesz wracać do formy. A ja za rok pewnie będę gdzieś leżał w rowie pijany i naćpany, ponieważ nie będę mógł pogodzić się z faktem, że straciłem cel swojego życia przez własną głupotę.
Catherine obserwowała go z wytrzeszczonymi oczami, chłonąc każde jego słowo, które wypowiadał z zaskakującym spokojem. Spojrzała na niego pod innym kątem, postawiła się na chwilę w jego sytuacji. Oczywiście, zasłużył na wszystko, co go spotkało ale tak pragmatycznie rzecz biorąc - jego sytuacja była beznadziejna.
- Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz, ja sobie również. Będę niósł to brzemię do końca życia. Nie pierwsze, nie ostatnie - uśmiechnął się, po czym wstał. Catherine jak zaczarowana powiodła za nim wzrokiem.
- Przepraszam - jęknęła, gdy chciał odejść. - Nigdy nie patrzyłam na to przez twój punkt widzenia.
- I nie dziwię ci się. Ja też nigdy tego nie robiłem - zaśmiał się gorzko. - Nie powiedziałem ci tego wszystkiego, żebyś mnie żałowała, Cath. Powiedziałem ci to żebyś zrozumiała, że nie litość mnie tu przyprowadziła. Może na początku, gdy się na to zgodziłem, kierował mną obowiązek. Nadal kieruje. Chcę wrócić na boisko i zrobię wszystko, by federacja skróciła mój wyrok. Ale kiedy na ciebie patrzę... - urwał, biorąc wdech. - Jest mi wstyd za samego siebie, że posunąłem się do czegoś takiego.
- Dziękuję, że to mówisz - szepnęła, ponieważ wzruszenie nie wiadomo skąd ścisnęło jej gardło. Nie sądziła, że tak szybko usłyszy od niego podobne słowa.
- Więc nie wahaj się do mnie dzwonić w razie potrzeby. Ach, i jeszcze jedna prośba. Zachowaj dla siebie to, co ci powiedziałem. A najlepiej zapomnij o tym. Nie planowałem tak się uzewnętrzniać.
- Oczywiście, przecież wielki Mason Bennett nie jest taki - powiedziała, pół żartem pół serio. Chłopak uśmiechnął się do niej półgębkiem.
- Cieszę się, że rozumiesz - mrugnął do niej po raz drugi tego dnia i bez dodatkowych słów opuścił jej mieszkanie. Catherine siedziała bez ruchu jeszcze przez kilka minut, próbując poukładać sobie wszystko, co wydarzyło się przez tę godzinę. Jak wielu rzeczy się dowiedziała, jak znienawidziła jeszcze bardziej, jak oczarowały ją oczy Bennetta, jak wiele sprzecznych uczuć się pojawiło.
Sięgnęła po komórkę i spojrzała na ostatni zapisany kontakt. Uśmiechnęła się leciutko, czytając krótkie „Świnia".

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz