Rozdział 8 [18+]

213 7 39
                                    

Tuż po wybudzeniu rozpamiętuję, jak mój narwany niczym narowisty ogier, szef elegancko wszedł do mojego pomieszczenia męki i trosk, aby młotkiem zakończyć żywot nieszczęsnej niszczarki. Chyba nie chciał ryzykować, że tlące się odorem plastiku ustrojstwo, wywoła kiedyś prawdziwy pożar. Toteż z szewską pasją na ustach rozszarpał bezkręgowca w drobny mak. Może przejęłabym się wtedy bardziej, gdybym wiedziała, co czeka mnie w nadchodzących dniach.

A czekało mnie wiele.

Z pełnoetatowej archiwistki rzeczy totalnie niepotrzebnych, stałam się totalnie niezbędną asystentką od noszenia za nim jego teczek z dokumentami.

Jeden dzień różnicy, dwa połamane obcasy później — nie zniszczyły się przypadkowo, po prostu wytłukłam nimi swoją frustrację w tapicerce szefowskiego mercedesa (jeden do zera dla garbowanej skóry, totalna kompromitacja dla chińskiego badziewia zwanego szczudłami), miałam dość.

No cóż... Pomaga mi świadomość, że Hays uznał mnie na tyle ważną, że chciał ewakuować mnie własnymi rękoma. Tak samo, gdy zjawił się w sklepie i bezpiecznie wyrzucił pod apartamentowcem.

Może to wystarczy, aby ustąpił w sprawie małego parku przy Brooklyńskiej inwestycji?

Dzwoni dzwonek do drzwi.

No, cholera jasna!

— O szóstej?! — jęczę. — Czego!

Turlam się z krawędzi łóżka i sunąc do drzwi dwa razy mijam się w lustrze. Wyglądam zabójczo ze splątanymi włosami, zdrowymi rumieńcami i całkowicie nagim ciałem. Podchodzę do ekranu obsługującego kamerę i włączam głośnik.

— Coś się stało? — spinam się w oczekiwaniu, gdy widzę Jonah.

Stoi z jakąś papierową torbą w ręku i...

— O, jasny gwint — stękam.

Jonah Schmidt w drugiej dłoni ma opakowanie chusteczek higienicznych. Każde z nas wie, co ono oznacza. Przenoszę wzrok na oczy, którymi mnie piorunuje. Wysuwa swoją dłoń i lekkim gestem nią potrząsa.

Jakby chciał upewnić się, czy na pewno widzę, co w niej trzyma.

Jakbym mogła pominąć ten znak.

Moje sutki twardnieją. Dzieje się to tak szybko, że lekko zaczynają piec. Mój oddech przyspiesza. Ciało domaga się uwagi tego mężczyzny, ale głowa wysyła alarmujące sygnały ostrzegawcze. Ręka trzymająca guzik zaczyna mi drżeć.

Przymykam oczy i biorę kilka uspokajających oddechów.

— Decyzja należy do ciebie, Say — łagodny baryton wybrzmiewa niemal nie zniekształcony przez głośnik.

Wiem, Jonah. To jest właśnie najgorsze.

Gdybym odpowiedzialność za własne pragnienia mogła scedować na czyjeś zachwiane morale i czerpać z życia, jakby jutra miało nie być, wpuściłabym go w tej chwili. Bo bardzo chciałam znów poczuć to wszystko. Ale chyba nie poradziłabym sobie ze wszystkimi implikacjami, które niesie za sobą to spotkanie.

— Głupie ciało. Przestań czuć.

— Saylor?

Opieram czoło o chłodne lustro, które wisi przede mną.

— Dlaczego? — pytam najprościej.

Jonah nie odpowiada. Może sam nie wie, co go do mnie ściągnęło przed pracą zarówno jego jak i moją.

Pożądanie? Albo zwyczajna tęsknota? Czy Jonah po prostu stał się zazdrosny o to, że poczułam coś — cokolwiek — podobnego do Hays'a? Co nim kieruje?

Concrete BossOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz