ROZDZIAŁ II

130 45 52
                                    

Bar, w którym zawsze spotykałam się z moim kontaktem z Rady mieścił się kilka metrów od mojego mieszkania, w samym sercu starówki. Na głównym placu funkcjonowały dwa bistra i jedna restauracja. Stosunkowo mało patrząc na liczbę mieszkańców. Nie zdziwił mnie, więc tłok panujący w środku. Młode pokolenie potrzebuje zdecydowanie większej ilości lokali, w których mogłoby się spotykać. Nikt nie był zaskoczony, że otworzenie baru w klimacie PRL-u zostało przyjęte z ogromnym entuzjazmem. Dbałość o detale, stare szafy, kredensy, oświetlenie, skończywszy na ofercie w karcie, świeżym tatarze czy chlebie ze smalcem zachęcały do odwiedzin. Słoik z kiszonymi ogórkami, czy kruche paluszki także znalazły tu kąt dla siebie. Każdego dnia lokal pękał w szwach. Podeszłam do baru i przywołałam pracownicę wzrokiem.

-Coś podać? - zapytała, młoda dziewczyna.

-Jestem tutaj umówiona - próbowałam przekrzyczeć muzykę. Jestem typem człowieka, który ma problem z głośnym mówieniem. - Rezerwacja jest na nazwisko Różewicz. - Skupiłam się,
aby moje nazwisko wymówić wystarczająco wyraźnie i nie musieć powtarzać procesu od nowa.

Na moje szczęście nie było takiej konieczności. Dziewczyna przytaknęła głową i sięgnęła po tablet z informacją o rezerwacjach.

-Proszę za mną. - Krzyknęła, ale w tej chwili piosenka ucichła i nie było takiej opcji żeby ktoś
w barze jej nie usłyszał. Udała, że nie dostrzega skierowanych na nią spojrzeń, ale ja czułam,
że była speszona tą sytuacją. Poprowadziła mnie na sam koniec lokalu do rzędu niewielkich boksów, które stały za dosyć grubą szybą, która mimo stale otwartego wejścia, nieznacznie tłumiła muzykę umożliwiając rozmowę.

Dziewczyna wskazała mi ostatni stolik pod ścianą.

-Czy coś jeszcze pani potrzebuje? -zapytała.

-Tak, poproszę jakiegoś drinka na wódce oraz whiskey z lodem.

-Jakaś konkretna whiskey?

-Macie dziesięcioletniego Taliskera?

Barmanka przytaknęła.

-To w takim razie wszystko, dziękuję - podsumowałam.

Rozsiadłam się wygodniej na moim miejscu i skupiłam wzrok na wejściu do baru, na które miałam bardzo dobry widok. Kiedy zdarzało się, że zlecenie odbierałam tak późną porą, uwielbiałam na spotkanie przychodzić pierwsza. Mój kontakt był zawsze ten sam - Mak.
Mój zmiennokształtny przyjaciel mający tak naprawdę na imię Konrad, ale ze względu na dziwne zamiłowanie do McDonalda dorobił się związanego z tym przezwiska. Szczupły, wyższy ode mnie jedynie o 10 centymetrów nadrabiał świetnie wyrzeźbionymi mięśniami ramion i klatki piersiowej. Świadomy swoich atutów zawsze umiał ubrać się tak, że kobietom ciężko było oderwać od niego wzrok. Zawsze ścinał na krótko swoje czarne włosy, ale ostatnimi czasy zaczął bawić się w modelowanie swojej brody. To była dobry kierunek, bo gdybym nie widziała jak wszedł albo umknęłyby mi westchnienia zachwytu, nie mogłam zignorować fali zazdrości pomieszanej z pożądaniem, jaka wypełniła bar. Nie dało się przeoczyć, że pojawił się na miejscu. Paranormalni w większości bardzo przyciągali wzrok, mieli w sobie coś elektryzującego, wołającego wszystkich dookoła i mówiącego: patrzcie na mnie! Jego wilk pewnie był zadowolony z tej sytuacji. Biła od niego męska duma z wrażenia, jakie wywarł na obecnych. Jedynie jedna para przy barze nie zareagowała, byli wampirami, więc dla nich nic ciekawego
się nie działo. Mak uśmiechnął się zakończywszy swoją paradę, a ja zerwałam się z miejsca żeby przytulić się na powitanie i ściskając go, pozwoliłam sobie rzucić okiem na kobiety śledzące każdy nasz gest bardzo uważnie. Powietrze wypełniała teraz energia rozczarowania i zazdrości. Bez względu na to jak bardzo mnie bawiła ta cała sytuacja żywiłam do Maka jedynie siostrzane uczucia.

BŁĘKIT DELATORKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz