I.

69 13 101
                                    

Od J.

Chciałam jedynie przypomnieć, że pisałam ten tekst wiele lat temu (miałam wtedy 16 lat). Nigdy nie ujrzał światła dziennego, ale od takich właśnie opowiadań zaczynałam rozwijanie mojej pasji. 

Trochę go przeredagowałam, ale nie chciałam robić jakiejś szalonej korekty i go zmieniać. Ma łącznie około 30 stron i nigdy nic więcej z niego nie powstanie, a w takiej wersji może sobie wisieć na wattpadzie. 

Podoba mi się w takim właśnie kształcie, z taką moją pierwotną nieporadnością pisarską,  o ile tak to mogę nazwać.  

Zapraszam serdecznie

💚


Warszawa w pierwszej połowie XX wieku była miastem ludzi martwych. Ludzi, którzy nie mogli lub nie chcieli swojego życia pokazać. Skrywało się ono w nich głęboko, tak było bezpieczniej. Tak było łatwiej, w tym świecie przesyconym śmiercią.

Snuli się zatłoczonymi chodnikami, a w ich umysłach kłębiły się myśli dotyczące wyłącznie podstawowych spraw – jedzenia i bezpieczeństwa. Nie przejmowano się problemami innych, ponieważ każdy był przekonany, żyjąc wśród tysięcy milczących i zapatrzonych w siebie warszawiaków, o wyjątkowości tego, co przeżywał. O ogromie własnego cierpienia.

Rzadko ktoś decydował się z własnej woli na bezinteresowną pomoc drugiej osobie, bowiem takie zachowanie się nie opłacało i nie wydawało się logiczne. Kalkulacja argumentów przemawiających za lub przeciw jakiejś sprawie nie miała racji bytu, ponieważ nic nie było warte poświęcenia swojego życia. Przynajmniej dla większości ludzi. Strach wygrywał z podszeptami uciszanych wyrzutów sumienia.

Wśród ludzi obojętnych na wszystkich i wszystko, co się działo dookoła nich, znaleźli się i tacy, którzy nadal żyli na przekór całemu światu, cholernym Niemcom, mimo że nie powinni tego robić. Cały czas mieli jakieś cele, wielkie nadzieje, za którymi warto było biec. Wciąż do przodu. Żądali czegoś od siebie i od innych, ponieważ dążyli do zachowania swojego człowieczeństwa. Za wszelką cenę. I pomimo wszystko.

Tak właśnie myślała Hania. Chciała pomagać. Chciała robić cokolwiek. Nie miała niczego do stracenia. Odkąd zamknięto szwalnię, w której pracowała przez rok przed rozpoczęciem wojny, pracowała dorywczo. Ostatnio najczęściej brała drobne zlecenia, jak pranie bielizny bogatszych sąsiadów, jednak wielkich pieniędzy nie dostawała. Ledwo starczało na chleb.

Gdy tylko jej kuzyn, Staszek, poprosił ją o pomoc, zgodziła się bez wahania. Ufała mu bezgranicznie. Spotkała się z nim nieopodal bulwarów wiślanych. Na początku był niezwykle milczący, co było do niego niepodobne. Przyglądał się jej z uwagą. Wyglądała odpowiednio, miała na sobie jasną koszulę, której rękawy podwinęła do łokci oraz wąską spódnicę zakrywającą kolana. Włosy spięła ciasno, wiążąc je wstążką, choć widział, że część z nich się wysunęła. A były zbyt piękne, zbyt mocno przyciągające męskie spojrzenia, by tak mogła je zostawić. Staszek podjął szybką decyzję. Z płóciennego worka wyciągnął kawałek materiału, w którym Hania rozpoznała kwiatową, wyblakłą już chustkę jego matki, ciotki Klementyny, która zginęła w pierwszych dniach wojny. Była to jedna z ostatnich rzeczy, jakie zostały mu po matce. Spojrzała na niego, nie rozumiejąc jego zamiarów.

– Ależ to do cioci należało. Zawsze ją masz przy sobie.

– Tobie teraz się bardziej przyda – powiedział jedynie, wciskając ją w wyciągniętą dłoń dziewczyny. – Musisz założyć ją na głowę, skryć włosy. Za bardzo rzucają się w oczy, a musisz zrozumieć, że to, co zrobimy... – nie dokończył. Nie chciał nazywać tego, co w co świadomie wciągał Hankę. – Pospiesz się.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 24 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

"Jakub" - (Opowiadanie wojenne)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz