Rozdział 2

22 5 11
                                    

Słońce powoli unosiło się nad horyzontem, ale wnętrza sierocińca "Eden Heaven" wciąż były pogrążone w półcieniach. Dzieci w różnym wieku budziły się w prozaicznych łóżkach, a pokój wypełniony był dźwiękiem cichych rozmów i szeptów. Przybrudzone okna ledwo przepuszczały trochę światła, a w korytarzach odbijały się echem kroki personelu.

Do sali weszła pani Winslow, jedna z opiekunek w sierocińcu. Tych gorszych opiekunek. Była to kobieta w średnim wieku o surowym wyrazie twarzy i stanowczym spojrzeniu. Brązowe, tłuste włosy sięgały jej do ramion.

— No, no, pora wstawać. Nie ma spania. Raz dwa. — powiedziała rozkazującym tonem, omiatając wszystkich spojrzeniem znad cienkich, czarnych okularów.

Część osób podniosła się ze swoich łóżek, jednak nie wszyscy. Widząc to, wyjęła z kieszeni płaszcza dzwonek. Jego dźwięk był znienawidzony przez wszystkich; jakby ogłaszała nim ich codzienny powrót do okrutnego, nieprzyjemnego świata. Bo co czeka w życiu osoby, które zostały osierocone przez rodziców?

Edward Raives, szesnastolatek o kruczoczarnych włosach, usiadł na swoim łóżku, rozglądając się nieprzytomnie. Pół nocy nie spał, bo jakieś nowe dziecko ryczało głośno z tęsknoty za rodzicami. Czuł, że przez to oczy ma jeszcze bardziej podkrążone niż zazwyczaj.

Gdy tylko Winslow opuściła salę, zmęczony chłopak opadł ponownie na poduszkę. Chciał się jeszcze przespać, ale w tle wciąż słyszał pojedyncze szlochania. Ten dźwięk tak bardzo go irytował. Ile można wyć? Sam nie pamiętał, żeby płakał za rodzicami. Przynajmniej nie tak często, jak te wszystkie dzieciaki.

Brunet nie miał pojęcia, co się stało z jego matką. Ojciec odebrał sobie życie krótko po jego narodzinach, natomiast matka podrzuciła go do sierocińca "Eden Heaven" gdy miał pięć lat. Nie miał więc pojęcia, czy jego mama w ogóle jeszcze żyje. Średnio go to obchodziło. Skoro go tu oddała, po prostu go nie chciała znać. Tak samo on nie chciał już znać jej.

Tak więc resztę życia spędził w tym nędznym budynku, który nie miał nic wspólnego z jego nazwą. Pokoje były niewielkie z zimnymi, zmatowiałymi ścianami. Pracownicy traktowali dzieci z surowością, a ich obojętność w obliczu płaczu dodawała szarości już i tak ponuremu otoczeniu. Jedzenie wydawało się być pozbawione smaku. Edward czasem miał wrażenie, że to miejsce zatrzymało się w czasie. Czuł się, jakby żył w XX, a nie XXI wieku.

"Eden Heaven" miał jednak swoje plusy. Pojedyncze osoby z personelu, w tym sama dyrektorka, nie były takie złe. Sierociniec dostawał także od państwa pieniądze, które były przeznaczone dla podopiecznych. Dzięki temu nie chodzili w brudnych czy podartych ubraniach oraz mieli wszystkie podręczniki i potrzebne rzeczy do szkoły. Co miesiąc dostawali także kieszonkowe, które co prawda nie było zbyt wielkie, ale mógł sobie odłożyć na małe wydatki w liceum.

No właśnie, liceum...

Otworzył oczy i spojrzał na budzik na szafce nocnej. Było już po siódmej.

— Kurwa. — Szybko zerwał się z łóżka, o mało nie potykając się o własne nogi. Rozejrzał się; nikogo już nie było, wszyscy już poszli na śniadanie. Zupełnie zapomniał, że to przecież jego ostatni dzień tutaj. Wyjeżdżał do liceum z akademikiem, a on zamiast się pakować, leżał sobie w łóżku.

W pośpiechu zaczął ubierać swój szkolny mundurek oraz zaczął wrzucać do torby podróżnej wszystkie swoje rzeczy. Przeklinał w myślach samego siebie, że nie zrobił tego już wczoraj. Gdy upewnił się, że już wszystko ma, pościelił byle jak łóżko i wyleciał na korytarz. Wszyscy powoli opuszczali świetlicę i kierowali się do swoich pokoi. Kilka starszych dzieci zachichotało na jego widok. Zignorował je, szukając w tłumie dyrektorki sierocińca, pani Prescott. Starsza, aczkolwiek wysoka i wyprostowana kobieta o siwych włosach szła na samym końcu, by zamknąć drzwi od świetlicy.

Akademik || FoxardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz