24.

1K 99 62
                                    

24.

🅓🅐🅡🅒🅨

Tak jak się spodziewałem, moje sobotnie korki do chemicznej olimpiady szlag trafił. Pan Kindly musiał chyba naprawdę umierać skoro nie dał rady przyjść do szkoły przez cały tydzień. Byłem lekko rozgoryczony. Zasadnicza faza olimpiady — a więc ta stanowa odbywała się już w kwietniu i być może ktoś inny pomyślałby, że mam jeszcze mnóstwo czasu i w pół roku na spokojnie opanuję potrzebny materiał, ale ja potrzebowałem być najlepszy.

Mój plan zakładał wszystko albo nic i choć do następnej fazy, czyli walki wschodniego i zachodniego wybrzeża, dostawały się trzy pierwsze osoby z najlepszymi wynikami, moja chora ambicja nie pozwalała mi na zajęcie innego miejsca niż to pierwsze.

Dlatego siedziałem z naprawdę kwaśną miną w mojej kuchni w sobotni wieczór przy korkach z Mackenzie i co chwilę wzdychałem i kręciłem głową.

— Okej, rozumiem, że to jest dla ciebie ekstra ważne i stracenie nawet jednych korków z panem Kindly to duże utrudnienie, ale na litość boską — Mac przetarła twarz dłonią — westchnij jeszcze raz, a dźgnę cię tym ołówkiem — zagroziła z błyskiem w oku.

Spojrzałem na nią, a potem przeniosłem wzrok na podręcznik od chemii.

— Olimpiada stanowa to nie żarty. Czasami właśnie jedne zajęcia, jedno zagadnienie decyduje o twoim byciu bądź niebyciu.

Mac odłożyła ołówek, podparła głowę na dłoni i zamyśliła się przez chwilę.

— To potraktuj te korki jako przygotowanie się do olimpiady — powiedziała, a ja uniosłem brwi. — Przecież powtarzamy materiał, więc twój genialny umysł wciąż się gimnastykuje.

Skrzywiłem się i odparłem:

— Sorry, Mac, ale dla mnie to żadna gimnastyka. Opanowałem ten materiał w zeszłym roku.

Wyraz szoku na twarzy Mackenzie uświadomił mi, że chyba nie powinienem tego mówić. Nie miałem zamiaru jej obrażać, to po prostu były fakty, ale i tak mogłem sobie darować ten komentarz.

Mac zwęziła oczy i ponownie schwyciła za ołówek.

— Dzięki, wcale nie czuję się teraz jak największy półgłówek na świecie — mruknęła.

— Przepraszam, źle to zabrzmiało — zaczęłam się bronić, ale Mac obdarzyła mnie uśmieszkiem.

Nagle dotarło do mnie, że dziewczyna  bynajmniej nie poczuła się dotknięta, najzwyczajniej w świecie droczyła się ze mną.

Podła bestia.

— Skoro tak ci przykro, to pogadajmy za kogo przebierzesz się na imprezę Petera.

Chryste, ta dziewczyna miała obsesję na punkcie tej zabawy halloweenowej. Od czwartku truła mi o tym co najmniej trzy razy dziennie.

— Może za jeżozwierza, ukłuję cię i przestaniesz w końcu o tym gadać — burknąłem, ale Mac się nie poddawała.

— Bardziej by pasował Grinch — zacmokała. — Myślałam, żeby przebrać się za jedną z bohaterek Austen, ale impreza u Petera i taka suknia z osiemnastego wieku to raczej słabe połączenie — lamentowała. — Miałam coś wypożyczyć z teatru, mama Sary tam pracuje i ma chody, ale jakby mi ktoś wylał piwo na taką kieckę to byłabym martwa.

— Widzę, że bardzo poważnie do tego podchodzisz.

Mackenzie ponownie odłożyła ołówek i zaczęła owijać pukiel włosa na placu.

(Nie)idealni | YA +14 ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz