Miłość od pierwszego topienia

86 18 12
                                    

Tego wieczoru Alina nie szukała wcale przygody. Chciała tylko znaleźć dla siebie kąt, z dala od chaty pełnej knowań Balladyny i faworyzujących pochwał matki, ślepej na miłość młodszej córki. Alina miała dosyć i chciała tylko wypłakać się nad rzeką - choćby po to, by połączyć z jej wodami swoje łzy i poczuć się odrobinę mniej samotna.

Ale na pewno nie spodziewała się, że tego wieczoru rzeka poniesie ją ze sobą.

Zbyt głęboko zapadła w smutek, zbyt pogrążyło ją próżne, dziecinne pragnienie bycia przytuloną... i nie zauważyła, kiedy to fala wzięła ją w ramiona.

W jednej chwili przyciskała do piersi kolana. W następnej się topiła.

Zszokowana i przerażona, próbowała dopłynąć do powierzchni, żeby zaczerpnąć choćby haust powietrza. Machała nieudolnie wszystkimi czterema kończynami, nie wiedząc nawet, gdzie się kierować. Szum fali wrzeszczał jej w uchu dziko, podpuszczając, by się poddała; rozrzedzone światło biło w nią z każdej strony, zwodząc, gdzie ma płynąć; nurt pchał ją nieuchronnie w kierunku jej zguby.

I wtem pośród paniki Alina dojrzała przedziwne zjawisko. Parę sążni przed nią wir wodny wciągał w głąb mężczyznę, który kurczowo trzymał w dłoniach lutnię. Jego głowa obróciła się do niej i on też ją spostrzegł.

Gdyby jej płuc nie ściskała okropna siła ciśnienia, Alina pewnie krzyknęłaby do niego. Ale nie była w stanie nawet otworzyć ust. Woda wokół niej gnała i pieniła się i dziewczyna poczuła, że siły ją opuszczają, że nie dosięgnie powierzchni. Utonie tutaj, w mętnej toni bezimiennej rzeki, a jej matka nie będzie już musiała udawać, że ją kocha.

Alina mimo woli zacisnęła powieki.

Lecz wtedy poczuła pod swoim ramieniem obce ramię, chwytające ją i pchające do góry słabymi szarpnięciami. Gdy dziewczyna otworzyła oczy, ujrzała, że to tonący mężczyzna wyrwał się z wiru i teraz próbuje ją wynieść ku oddechowi. Lutnię musiał porzucić, by mieć wolne ręce, lecz sam też był na skraju sił. Alina spięła wszystkie mięśnie, żeby również ciągnąć ich oboje ku górze, i tak się wspólnie szarpali, dwójka niedoszłych topielców.

Nagle uderzyło ją w twarz chłodne, świeże powietrze i Alina wzięła głęboki, spragniony wdech. A potem kolejnych kilkanaście.

Zalała ją ulga, lecz urywany głos jej towarzysza przypomniał jej:

- Do brzegu!

Zmusiła się, żeby kopać i płynąć do bezpiecznej ziemi. Czuła jego ramię, wciąż obejmujące ją w talii. Czuła, że jest przemarznięty i roztrzęsiony, jak zresztą ona sama.

Gdy tylko wymacała solidną bryłę podłoża przed sobą, wspięła się i rzuciła na nią, dysząc z przemęczenia. Obok niej na ziemię runął pan jegomość, któremu zawdzięczała życie.

Gdy tylko uspokoiła oddech, Alina podniosła się, żeby sprawdzić stan nieznajomego. On też wciągał powietrze łapczywie ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni...

- Żyjesz pan? - zapytała.

Teraz, gdy nie walczyli już z rozszalałą rzeką, mogła się mu przyjrzeć. Nosił na sobie koralową koszulę i tegoż koloru nogawice, a z wierzchu bordową sukmanę z wieloma barwnymi haftami. Wszystkie ubrania były jednak spłowiałe i wygniecione, a do tego teraz przemoczone. Sam człowiek odznaczał się szczupłą acz barczystą posturą, jak gdyby wyrobił ją w tańcach i podskokach. Twarz okalała mu broda jasna jak jęczmień, a po bokach głowy opadały mu gęste włosy.

Mężczyzna zawiesił na niej spojrzenie piwnych oczu; jego klatka piersiowa wibrowała.

- Uciekłem śmierci i królowi morza... choć może słowa te są tożsame.

Miłość od pierwszego topieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz