× Rozdział 11 ×

447 22 46
                                    

| Przeklęta środa |

Dziś miał być mecz z Dzikim Gimnazjum. Wchodziliśmy właśnie na murawę.

- Pamiętajcie, że drużyna Dzikiego Gimnazjum słynie ze swojej doskonałej obrony - Sharp przejechał po nas wzrokiem - Są świetni w przechwytywaniu wysokich podań, dlatego musimy być ostrożni, jasne?

Pokiwaliśmy głowami.

- Musimy zaatakować zanim zdążą cokolwiek zrobić - rozkazał - Idziemy.

Rozpoczął się mecz. Zgodnie z instrukcjami Jude'a zaatakowaliśmy szybko i skutecznie. Zdobyliśmy bramkę i na ogół poszło nam całkiem łatwo.

Pierwsza połowa minęła, wynik był 3 do 0, Dzikie Gimnazjum nie miało z nami szans. W drugiej połowie trochę się poprawili, jednak niewiele im to dało.

Wygraliśmy z nimi. Muszę przyznać, że poszło nam z nimi całkiem łatwo.

Tłumy na trybunach stadionu skandowały nazwę naszej drużyny. Kapitan drużyny Dzikiego Gimnazjum pogratulował nam i razem ze swoją drużyną opuścił boisko.

Chwilę stałam tak na murawie, odprowadzając ich wzrokiem. To była łatwa wygrana. Ale nie każda taka będzie. I to mnie martwi. Pewnego dnia, my zejdziemy w ten sposób z boiska. Gratulując z wymuszonym uśmiechem wygranemu, w głębi duszy przeżywając ten ból i porażkę, dusząc go w sobie, by zachować honor. Dumnym krokiem wymaszerowując z murawy, kryjąc w sobie to rozgoryczenie i dać upust złości wtedy, gdy będziemy sami.

To zwycięstwo nie dało mi satysfakcji. Już dawno żadne zwycięstwo mi takiej nie dało. Odczuwałam teraz tylko lichą ulgę, że to nie był przegrany mecz, który zrujnowałby mi życie.

Kiedyś porażka byłaby po prostu motywacją, by więcej trenować i dać z siebie wszystko następnym razem, ale teraz... Teraz porażka oznaczała by wieczne pogrążenie, hańbę. W tej szkole nie można pozwolić sobie na przegraną. Za każdą porażkę płaciło się słoną cenę. I świadomie wiedziałam, że każdemu z nas przyjdzie kiedyś taką zapłacić. I to martwiło mnie najbardziej.

Tkwiąc w tej drużynie i grając jak nam Ray Dark zagra czułam, jak przestaję czuć tą ekscytację, gdy dotykam piłkę. Teraz czuję strach i niepewność przed tym, co stanie się, jeśli zawalę.

Jedynie na wspólnych treningach czułam tą lichą iskierkę ekscytacji i radości, jednak powoli i tam zamieniała się ona w strach przed porażką.

- Viv, idziesz? - zapytała mnie Aliet, stając obok mnie i posyłając mi pytające spojrzenie.

Oderwałam wzrok od przegranych i wmusiłam uśmiech na twarz.

- Tak, pewnie.

•••

Dzisiaj środa. Chyba mój znienawidzony dzień tygodnia. Czas cholernie mi się dłużył i ze zniecierpliwieniem czekałam aż wreszcie rozbrzmi dzwonek sygnalizujący koniec lekcji.

Chciałam się stąd wreszcie wyrwać i porobić coś kreatywnego, chociażby jakiś trening w parku.

Z nudów zaczęłam bazgrolić coś długopisem na kartce w zeszycie. Monolog nauczycielki powoli zaczynał działać mi na nerwy. Po paru minutach wreszcie doczekałam się upragnionego dzwonka. Spakowałam się i opuściłam salę wraz z resztą klasy.

Chcąc jak najszybciej opuścić ten budynek po prostu chwyciłam kurtkę w rękę, by nie tkwić w tej szkole ani chwili dłużej. Postanowiłam, że założę ją na dworze.

Przed szkołą pożegnałam się z przyjaciółmi i wszyscy rozeszliśmy się w swoje strony. Szłam chodnikiem, a śnieg trzeszczał mi pod nogami.

Skręciłam i zauważyłam, jak z naprzeciwka nadchodzą Sail, Hank i Phil.

× 𝕎𝕓𝕣𝕖𝕨 𝕡𝕠𝕫𝕠𝕣𝕠𝕞, 𝕂𝕠𝕔𝕙𝕒𝕞 ℂ𝕚ę × 𝕁𝕦𝕕𝕖 𝕊𝕙𝕒𝕣𝕡 𝕩 𝕆ℂ ×Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz