Prolog

3.2K 207 156
                                    

Moja matka nie odzywa się do mnie od dziesięciu miesięcy. Teraz również tego nie robi, gdy przechodząc przez przeniknięty szarością mglistego dnia korytarz, oznajmiam, że wychodzę i zapewniam ją, że nie musi się o mnie martwić, bo wrócę do niej cała i zdrowa.

Wiem, że nie obchodzi jej, czy w ogóle wrócę.

Wiem też, że choć minęło sporo czasu, od kiedy zaczęła traktować mnie inaczej, nadal nie zdołałam przyzwyczaić się do bycia w jej oczach niewidzialną. Może nawet niechcianą? Tak, myślę, że moja własna matka mogła od jakiegoś czasu tylko czekać, aż wyniosę się z jej życia oraz tego nijakiego domu, w którym na próżno szukać ciepła i uczuć.

Na szczęście przez wakacje odłożyłam pewną sumę pieniędzy, pracując w pobliskiej księgarni. Jeśli do tego znajdę jakąś dorywczą pracę w ciągu roku szkolnego, która nie będzie kolidować z moimi zajęciami, i dołożę do tej kasy trochę więcej gotówki, jestem przekonana, że ulżę nam obu i wyprowadzę się stąd tuż po egzaminach końcowych.

A niczego bardziej nie pragnę, niż w końcu przestać czuć się intruzem.

Przełykam gulę w gardle i odwracam wzrok od kobiety siedzącej na wiklinowym fotelu w pomalowanym na biało salonie. Tym razem także mnie zignorowała. Nie oderwała uwagi od dokumentów, które trzymała w dłoni. A ja jak ostatnia naiwniaczka przez parę sekund gapiłam się na nią i łudziłam, że chociaż na mnie zerknie.

Nie zdecydowała się na to.

Ale to nieistotne.

Przecież jedynie znowu wbiła mi szpilkę w serce.

Z miażdżącym od środka smutkiem przechodzę do ciasnego przedsionka. Tam zakładam trampki, po czym wychodzę na zewnątrz i od razu narzucam na głowę kaptur ciemnej bluzy, by schronić się przed słabym deszczem często padającym w szkockiej wsi Durness.

Kierując się na przystanek autobusowy, mijam ciasno postawione przy sobie budynki, lokalne kawiarnie i restauracje. Im więcej czasu mija i im większa odległość dzieli mnie od domu, tym mniej przejmuję się panującą w nim sytuacją. Zamiast tego, czekając cierpliwie na grata objeżdżającego miasteczko, wystawiam twarz ku deszczowym chmurom, przymykam powieki i liczę, że jutro znajdę wolną chwilę, aby zająć się fotografią. Przez szkołę coraz rzadziej mam na nią czas, nad czym bardzo ubolewam, bo kocham robić zdjęcia.

Gdyby nie to, że Florence kazała mi przyjść na dzisiejsze ognisko klasowe odbywające się na totalnym zadupiu, pewnie siedziałabym w tym momencie na jednym z wysokich wzgórz i obserwowała niebo z aparatem w ręce. Ale że uległam swojej jedynej „bliższej koleżance", wsiadam do autobusu zmierzającego do odludnej części Durness.

Popękana droga, którą podążam do celu, nie jest zbyt często uczęszczana, więc żadne przejeżdżające auto nie ochlapuje mnie brudną wodą. Mimo to i tak brudzę szerokie nogawki spranych spodni, kiedy tylko wkraczam na błotnistą ścieżkę przecinającą polanę. Jest głęboka, przez co ciągle zapadam się w grząskim gruncie. Przedzieram się przez nią dopiero po jakimś czasie i wkrótce zanurzam pomiędzy gęste drzewa. Docieram nad jezioro ukryte pomiędzy nimi. Natychmiast zauważam grupę ludzi ze swojej klasy, a wśród nich wesołą Florence.

Ona również prędko zwraca na mnie uwagę i zmierza w moją stronę.

– Już myślałam, że zaszyłaś się w domu i nie wpadniesz – świergocze zadowolona, po czym składa na powitanie przelotnego całusa na moim policzku.

Zaraz odsuwa się, a ja wzruszam ramionami.

– Powiedziałam, że przyjdę, więc jestem.

– Trzymaj. – Dziewczyna zaczesuje kosmyk rudych włosów za ucho, a później wciska mi w dłoń butelkę z piwem. Nie częstuję się nim jednak, tylko pozostaję skupiona na koleżance, która właśnie wskazuje kiwnięciem na coś niedaleko nas. – Chłopaki rozpalają ognisko. Przeniesiemy się tam kiedy skończą, a na razie chodźmy na pomost.

dni upragnionych powrotów. dylogia czasu #1 [ZOSTANIE WYDANE]Where stories live. Discover now