Walentynkowy potwór

71 17 9
                                    

W wysokich czerwonych szpilkach i tego samego koloru brokatowej sukience przekroczyłam próg hali, na której odbywał się doroczny nowojorski bal walentynkowy. Goście przejawiali sobą najwyższą klasę, ale na ich tle i tak zwracałam uwagę. Czułam na sobie liczne spojrzenia. Liczyłam na te męskie, jednak w takim dniu wszystkie wiernie wracały do swoich partnerek. Dokładnie tego można się było spodziewać po tym balu, raczej nie szło się na niego bez pary. Mimo to wierzyłam we własne szczęście.

Przy jednym ze stołów stał z papierowym kubkiem mężczyzna w byle jakiej marynarce. Z kieszeni wystawał mu kabelek, musiał należeć do obsługi technicznej. Raczej nie mój typ, przygruby i trochę zaniedbany, ale na dobry początek podeszłam, przyglądając się rozłożonym na szerokich talerzach przekąskom.

Gdy poczułam na sobie wzrok mężczyzny, spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.

— Amanda. — Wyciągnęłam do niego rękę.

— Ted — odparł lekko zaskoczony, prostując się. Nie sądził, że mogę do niego zagadać. Przeczesał dłonią dość rzadkie włosy.

— Zapowiada się miły wieczór — zagadnęłam.

Kiwnął głową.

— Ja pracuję. Mam na oku dźwięk. Właściwie na uchu — poprawił się.

— Czyli nie mogę liczyć na taniec?

Zaczerwieniony odparł niewyraźnie, że jeden taniec nie zawadzi, odstawił kubek i skłonił się przede mną. Dygnęłam wdzięcznie, ruszyliśmy na parkiet. Ted okazał się być całkiem niezłym tancerzem. Poprosiłam go o jeszcze jeden taniec.

Gdy drugi utwór przeszedł w trzeci, siadłam na najbliższym wolnym krześle i choć piosenka nie była taka szybka, złapałam kilka głębszych oddechów.

— Nic ci nie jest? — Ted zamiast odejść i zająć się pracą, stanął przy mnie.

— Nie, nie, tylko... Muszę wyjść na zewnątrz.

Zatroskany mężczyzna pomógł mi wstać i bocznymi drzwiami wyprowadził na ulicę.

— Już mi lepiej, dziękuję. — Dostrzegłam pod ścianą drewnianą skrzynkę. Odwróciłam ją, żeby móc usiąść. — Zostanę tu jeszcze chwilkę.

— Może poczekam tu z panią? — zaoferował, znów zakłopotany.

— Byłoby mi miło, ale jeśli musi pan wracać do pracy...

— Na pewno zrozumieją — zapewnił i przykucnął obok. — Najwyżej znajdę nową.

Parsknęłam, spojrzałam na jego twarz, która była teraz jakieś trzy stopy od mojej. Dwie, gdy się nachyliłam.

Ucałowałam go w policzek. Teda zamurowało, jednak otrząsnął się szybko i również mnie pocałował. Przykleiliśmy się do siebie. Po kilku intensywnych pocałunkach zabrałam się do dzieła. Przylgnęłam do Teda jeszcze silniej, wyraźnie czując uczucie, które zdążyło się w nim rozwinąć. Było jak owoc, bardzo młody, ale który śpieszyło mi się zebrać. Chłonęłam tę miłość, zamierzając wyssać ją z niego do cna. Czułam przypływ siły, jaką mi dawała, znów oddychałam pełną piersią. Ze strony Teda namiętność powoli ustawała, jakby zapominał, że właśnie całuje piękną kobietę.

Odsunęłam go od siebie. Zmroczyło go, usiadł na brudnym chodniku, nie zważając na strój.

— Pójdę już — oznajmiłam, poprawiając sukienkę. Ręką głasnęłam jego policzek, pokryty parudniowym zarostem. Poradzi sobie.

Przed odejściem obejrzałam się z tyłu. Niewyszlifowane drewno zostawiło w mojej sukience dziurkę. Poprawiłam to ruchem jednej ręki. Po dwóch wygładzeniach po skazie nie było śladu. Wróciłam na salę tak samo doskonała, jak z niej wyszłam.

Walentynkowy potwórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz