2

17 2 0
                                    


Rose spojrzała w las. Pełna świadomość właśnie wróciła. Bała się odwrócić, nie chciała na nich wszystkich patrzeć.

Nie wiedziała, czy bała się im pokazać, przez to co zrobiła, czy po prostu strach był związany z nimi.

Wolała po prostu stać i patrzeć w rozciągający się przed nią las.

Za jej plecami roznosiły się szepty. Było ich zbyt wiele, żeby dziewczyna mogła zrozumieć, co dokładnie mówią.

Ta grupa ludzi nie wiedziała, kim jest Rose, ale wiedzieli i byli pewni, że jest taka jak oni.

Szepty zaczęły przeradzać się w coraz to głośniejsze rozmowy.

Dziewczyna zaczynała się stresować do tego stopnia, że nie była w stanie zrobić tego pierwszego kroku ku ucieczce.

Nagle rozmowy i szepty ucichły, tak jakby wszyscy poszli po prostu do domu.

Nastolatka odwróciła się powoli i spojrzała na polanę.

Wszyscy dalej tam byli, a jedyne co się zmieniło to tylko ich miejsca.

Stali teraz po dwóch stronach tworząc korytarz, którym szedł mężczyzna.

Rose domyśliła się, że jest to dla nich dość ważna osobowość.

W porównaniu z innymi nieznajomy wyglądał jak człowiek i nie posiadał żadnych oznak, że jest tym CZYMŚ.

W końcu zatrzymał się na środku polany, a jego towarzysze stanęli za nim. Wyglądało to tak, jakby wojsko było gotowe na rozkaz swojego przełożonego.

-Rose White, miło mi Cię ponownie widzieć!

Głos mężczyzny rozniósł się lekkim echem. Rose ponownie dzisiaj usłyszała mnóstwo szeptów. Tym razem zostały uciszone podniesioną ręką przez nieznajomego.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech, był pozytywnie nastawiony do dziewczyny. Ona jednak nie wiedziała, czy może mu ufać.

-Zejdź do nas, nie będę do Ciebie krzyczeć

Zrobiła niepewny krok do przodu. Następnie zrobiła drugi krok, już pewniejszy. W końcu ruszyła pewnym krokiem w stronę mężczyzny.

Z każdym kolejnym krokiem do jej uszu docierały nowe szepty. Nie rozumiała ich, były dla niej tylko szumem.

Dopiero gdy stanęła z nieznajomym twarzą w twarz, zrozumiała dwa słowa, przez które w jej głowie pojawiło się masę pytań...

Jej oczy...




**************

-Zamieszkasz z nami, żeby zrozumieć, kim jesteś. Będziemy mogli dzięki temu też Cię chronić, dopóki nie nauczysz się samoobrony.

Rose skinęła głową. Miała możliwość zdobycia nowej rodziny i miejsca zamieszkania. To wszystko pozwalało jej zaś skończyć szkołę.

-Chłopcy przygotowują Ci pokój, w przyszłości będziesz mogła urządzić go sobie po swojemu.

Po raz kolejny skinęła głową. W zasadzie to robiła tylko to, bała się z nimi rozmawiać.

-Jutro nie pójdziesz też do szkoły...

-Jak to nie pójdę do szkoły?

Rosen odezwała się po raz pierwszy. Czuła, że jej struny głosowe nie są w najlepszej formie. Nie rozmawiała z mężczyzną nawet na polanie, wszystko pokazywała głową, ewentualnie postawą ciała.

Nieznajomy wpatrywała się w nią przez chwilę, zastanawiał się, czy dobrze słyszał. W końcu jednak odchrząknął i odpowiedział dziewczynie na nurtujące ją pytanie.

-Nie potrafisz jeszcze za dobrze panować nad przemianą, chociaż powiem szczerze, że jak na nowicjusza to i tak nieźle Ci idzie. Przynajmniej nikogo nie zabiłaś...

Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad tymi słowami. Nikogo nie zabiła, a może powinna?

-A powinnam ich zabić?

Mężczyzna zawahał się. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi. Jasne, że mógł nasunąć jej swoje poglądy w tym temacie, ale chciał, żeby sama podjęła decyzję w zgodzie ze sobą.

-Nie potrafię odpowiedzieć Ci na to pytanie. Każdy decyduje sam jaką ścieżką podąża. To czy Ci ludzie powinni stracić życie... cóż, jeśli masz świadomość całej sytuacji, to podejmujesz decyzję albo za ich uśmiercaniem, albo za darowaniem im życia. Sama musisz podjąć decyzję...

Ponownie skinęła głową, jakoś nie potrafiła wysilić się na bardziej wymagającą odpowiedź.

************

- Pójdziesz do tej samej szkoły, co chodzą moi synowie, będziesz mogła liczyć na ich pomoc w każdej chwili. Będą pilnować, żebyś nie przemieniła się w szkole...

-Nie będzie to dla nich uciążliwe? Nie chciałabym być dla nich problemem

Mężczyzna zaśmiał się. Rose nie widziała w tym nic śmiesznego. Wszyscy dostosowywali się pod nią. Nie chciała, żeby wszyscy nagle zmieniali swój tryb życia, bo pojawiła się u nich w domu.

-Sami zaproponowali, że będą Cię pilnować

Zaskoczenie dziewczyny było bardzo widoczne. Nie Spodziewała się, że będą chcieli się nią zajmować.

Oprócz szkoły będziesz miała też treningi, dostosuje Ci je pod zajęcia dodatkowe. Nie chcę Cię ograniczać w zainteresowaniach, które miałaś do tej pory, ale musisz być świadoma, że nie mogę Ci pozwolić na ten sam tryb życia


Treningi?


Tak, musisz nauczyć się panować nad przemianami, wyćwiczyć zmysły i trzeba poprawić Twoją sprawność fizyczną


Rose westchnęła. Zaczynała zastanawiać się, dlaczego to akurat na nią trafiło. Zdążyła polubić nową...rodzinę, ale tęskniła też za starą.

Mówił Pan...


Felix...miałaś do mnie mówić po imieniu


Dziewczyna skinęła głową. Nie potrafiła zwracać się do niego po imieniu, a już nie mówiąc o mówieniu o nim, jak o ojcu. Niestety to ją czekało w szkole.

Mówiłeś Felixie... że dobrze panuje nad przemianami, więc po co mi dodatkowe treningi?


Dobrze panujesz, jak na nowicjusza. Spotkasz różne sytuacje w życiu, nie możesz przemienić się przy cywilach, sprowadzi to problemy nie tylko na Ciebie samą, Twoją poprzednią rodzinę, ale też na naszą watahę


Rozumiem...


Felix rozumiał, że dla Rose nie jest to łatwa sprawa. W końcu nie każdy z dnia na dzień zostaje bezdomnym, do tego wilkołakiem.

Wiedział też, że zanim dziewczyna pozna ich styl życia i nauczy się wszystkiego — minie trochę czasu.

Mimo to cieszył się, że znaleźli wspólny język.

Starał się ją traktować, jak córkę, żeby łatwiej było jej się zaaklimatyzować.

Nie wiedział, że dla Rose to bardzo dużo znaczy. Starała się traktować go, jak ojca — w końcu to on jej najwięcej pomaga.

Rose Fire || Ognisty Wilkołak [W TRAKCIE PISANIA I POPRAWEK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz