3.12

140 27 19
                                    

W tym roku pierwszy dzień wiosny wypadł w niedzielę, dlatego w poniedziałek zaczekałem na Mireu przed szkołą. Oparłem rower o płot i wypatrywałem samochodu pana Mariusza. Kiedy tylko go zobaczyłem, pomachałem do Mireu, a on podszedł do mnie z delikatnym uśmiechem.

– Hej! – przywitał się pierwszy.

– Hej, wsiadaj na bagażnik – odpowiedziałem.

– Co?

– Idziemy na wagary.

– Ale... – Mireu się zwiesił. Poprawił torbę z książkami na ramieniu i spojrzał w stronę szkoły.

– Nie ma żadnego „ale" – powiedziałem. – Za rok będziesz w maturalnej klasie, więc to nasz ostatni Dzień Wagarowicza.

– Który był wczoraj.

– Szczegół. Wsiadaj, jest piękna pogoda. Pojedziemy na Poniatówkę.

Coś w wyrazie twarzy Mireu się zmieniło. Ostatni raz zerknął w kierunku budynku szkoły, do którego schodzili się uczniowie, aż w końcu kiwnął głową. Przerzucił pasek od torby przez głowę, aby się mu nie zsunęła z ramienia podczas jazdy i podszedł do bagażnika. Ruszyłem wzdłuż chodnika, nim któryś z nas zdołał się rozmyślić. Ciepły wiosenny wiatr rozwiał mi włosy, a na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, kiedy Mireu objął mnie w talii i oparł głowę na moich plecach.

Czułem się niczym książę, który uwolnił księżniczkę z wieży i uratował przed straszliwym smokiem – Hubertem. Tylko zamiast na koniu jechaliśmy na rowerze, a zamiast w stronę zachodzącego słońca zmierzaliśmy na przystanek, z którego odjeżdżał autobus do centrum.

Dzisiaj chciałem mieć Mireu tylko dla siebie.

***

Na mieście był ogromny ruch, dlatego jechaliśmy trochę dłużej niż zwykle. Oparłem rower o bok autobusu w miejscu przeznaczonym na wózki i sam stanąłem tuż obok, by pilnować, żeby się nie osunął lub nikomu nie przeszkadzał. Mireu usiadł na siedzeniu tuż za mną, więc gdy stanąłem tyłem do kierunku jazdy, mogliśmy się widzieć. Uśmiechał się delikatnie, wklepując coś na telefonie.

– Do kogo piszesz? – zapytałem, chociaż znałem już odpowiedź.

– Hubert pyta, gdzie jestem.

Oczywiście.

– Co mu odpiszesz?

Zerknął na mnie.

– Prawdę, a co mam mu odpisać? Może też przyjdzie.

Wzruszyłem jedynie ramionami i wyjrzałem przez szybę na zapełniony ludźmi chodnik. Mireu zajął się pisaniem ze swoim chłopakiem, a mnie ogarniała zazdrość.

Czy naprawdę musiał z nim teraz pisać? Ukradłem go sobie, a i tak musiałem się dzielić jego uwagą z Hubertem. Czułem, że to niesprawiedliwe. Czułem złość i żal. Właśnie te uczucia mną kierowały, kiedy wyciągnąłem telefon z kieszeni i wszedłem w czat z Weroniką.

Napisałem: „jedziemy z Mirkiem na wagary na Poniatówkę, chodź też, kujonko".

Znowu zachowałem się jak ostatni dupek, ponieważ zaprosiłem ją tylko po to, żeby odegrać się na Mireu, a Weronika wcale nie zasługiwała na takie traktowanie. Chciałem, by ten dzień był tylko dla naszej dwójki, ale Hubert się wtrącił i nie zamierzałem być trzecim kołem u wozu.

Z autobusu wysiedliśmy przed Mostem Poniatowskiego. Zerknąłem na Stadion Narodowy, który wznosił się za naszymi plecami. Jego biało-czerwone ściany wydawały się z roku na rok stawać coraz brudniejsze. Nie odezwałem się ani słowem, dopóki z Mireu nie dotarliśmy na plażę. Znad Wisły wiał silny wiatr, więc było dość chłodno mimo słonecznego dnia. Na plaży było zaskakująco sporo młodych osób, które podobnie jak my, musiały postanowić świętować dzisiaj Dzień Wagarowicza. Znaleźliśmy miejsce blisko lasu i z daleka od reszty ludzi. Wyciągnąłem z torby cienki, niewielki kocyk i rozłożyłem go na piasku, przez który przebijały się pojedyncze źdźbła trawy.

LIKE A FLOWER IN THE RAINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz