— Zamierza pan spędzić cały ten czas w gabinecie? Nie robiąc nic?...
W innym przypadku, śmiały ton lokaja rozbawiłby Malakaia i sprawiłby, że brwi mężczyzny uniosłyby się w pytającej manierze. Tym razem jednak, Malakai jest zbyt zajęty zajadaniem się ciastem marchewkowym, aby zwrócić pełną uwagę na stojącego przy drzwiach kamerdynera. Mężczyzna odchyla się jeszcze bardziej w dużym, obrotowym fotelu i poprawia oparte o biurko nogi, rozchylając złączone w kostkach stopy, aby w końcu spojrzeć na lokaja.
— Na to wygląda — odpowiada zdawkowo Malakai, nabijając na widelczyk kolejny kawałek. — Z jakiej cukierni to ciasto? — pyta mężczyzna, unosząc sztuciec, aby ze szczerym zainteresowaniem przyjrzeć się wypiekowi.
— Kucharz... sam je upiekł, panie Sivan — odpowiada lokaj, wzdychając ciężko, gdy Malakai z ostentacyjnym mlaskiem zaczyna przeżuwać następny kęs. — Panie Sivan, to moja skromna uwaga, ale ma pan naprawdę sporo pracy i szkoda by było ją odkładać na później, na ostatnią chwilę...
— Wiesz, co jeszcze by było szkoda? — mówi Malakai, przerywając kamerdynerowi. — Jakbyś ty stracił swoją pracę, więc lepiej, gdybyś do niej wrócił — dodaje mężczyzna, z pomrukiem kończąc jedzenie ciasta.
Lokaj wygląda na zakłopotanego i chwilowo, nawet nieco przerażonego wizją skupienia na sobie gniewu pana domu. Mimo niepewności, mężczyzna w odświętnym fraku występuje na przód i zbiera tackę oraz talerz po cieście, zostawiając na biurku filiżankę kawy, której Malakai jeszcze nie wypił.
Z ust gangstera wylatuje głośne westchnienie, które zostaje zagłuszone przez kliknięcie zamka, gdy lokaj w końcu wychodzi i zostawia go samego. Odchylając do tyłu głowę, Malakai opiera ją o zagłówek fotela i przymyka oczy. Początkowo, myśli o Gurumie i o tym, że z załatwieniem pewnych spraw schodzi mu dłużej niż obiecywał.
Następnie jednak, gdy promienie słoneczne wdzierają się do środka gabinetu przez szczeliny w żaluzjach i kładą się światłem na twarzy mężczyzny, rozświetlając ciemność za jego powiekami, Malakai widzi czerwień i od razu, w jego głowie pojawia się obraz jednej osoby o imieniu, którego brzmienie kształtuje jego następny oddech.
— Ach, Sion... — wzdycha ciężko Malakai, cmokając pod nosem. — Ile bym dał, aby cię teraz zobaczyć — dodaje mężczyzna.
To, ile czasu Malakai spędza na myśleniu o młodej kobiecie, powinno być dla niego powodem do zmartwienia. Mężczyzna myśli o niej w najbardziej przypadkowych momentach, nawet wtedy, gdy sam tego nie oczekuje. Sion pojawia się w jego umyśle znikąd, wyobrażenie jej ognistych włosów przed jego oczami przyćmiewa wszystko inne i czasem, przypomina mu pociągnięcia farby na renesansowym obrazie którejś z greckich bogiń.
W oczach Malakaia, każda kobieta jest specjalna. Każda kobieta ma w sobie piękno, które on stara się dostrzec przy pierwszym, rzuconym spojrzeniu i mimo ogólnego zachwytu samą egzystencją kobiet, Malakai wciąż wraca wyobraźnią do kształtu figury Sion i tego jak patrzyła na niego spod powiek i gęstych rzęs, przypominających mu skrzydła motyla.
— Mężczyzno, ty puchu marny — mamrocze Malakai, sięgając jedną z dłoni, aby trącić się w policzek i oprzytomnieć.
Wyciągając jedno z ramion, Malakai sięga do jednej z szuflad i gdy ją odsuwa, na jego twarzy pojawia się krzywy uśmiech. Chwytając lotki w dłoń, mężczyzna od razu znajduje wzrokiem zawieszoną na drzwiach tablicę i mrużąc wzrok, Malakai zaczyna celować rzutką, chcąc trafić od razu w sam środek. Trafia jednak w panel obok, zdobywając tylko czternaście punktów, na co mężczyzna reaguje nieznacznym grymasem.
Kiedy Malakai przymierza się do rzucenia kolejną lotką, do jego uszu docierają zbliżające się kroki na korytarzu i po chwili, mężczyzna słyszy pukanie do drzwi. Wzdychając ciężko, Malakai przez chwilę zastanawia się, czy odpowiedzieć, ale gdy pukanie powtarza się raz jeszcze, mężczyzna przewraca oczami.