Lloyd musiał załatwić jeszcze kilka spraw, więc krótko po wyjściu z sali Cole'a opuścił też szpital.
Myśl, że Kai był jedynie jedną ze "spraw do załatwienia" była okropnie przygnębiająca, nawet jeśli bez przerwy powtarzał sobie, że Lloyd wcale tak nie myśli.
Z tyłu głowy dobrze wiedział, że jednak tak myślał. Stracił swoją ważność.
Był jedynie marnym cieniem tego, kim był dawniej.
Kiedy przyszła noc i Kai zasnął, śniło mu się że umiera.
Czasami czuł się tak, jakby umarł.
Czasami myśli o tym, co by było, gdyby tunel nie zaczął się zawalać.
Gdyby nie to, to co?
"Uratował ci życie"
Cole by go nie pocałował.
Cole by żył.
Kai uznał, że to niesprawiedliwe. Niesprawiedliwym było to, że nie miał wyboru.
Obudził się w środku nocy, bo na korytarzu słyszał rozmowy. Jego głowa nieprzyjemnie pulsowała, a serce biło w dziwnym tempie. Przez przyćmione drzwi widział cienie pielęgniarek jeżdżących tam i spowrotem z rożnymi sprzętami na wózkach ze skrzypiącymi kołami. Śpieszyły się gdzieś. Nie, one biegły.
Kai wygrzebał się z pod kołdry i podszedł do drzwi.
Cisza.
Ostrożnie pociągnął za klamkę i wyszedł na korytarz. Momentalnie poczuł jak jasne światło lamp oślepia go i rozmazuje mu widoczność. Po chwili przyzwyczajenia zaczął iść w kierunku miejsca do którego biegły pielęgniarki.
Z reguły nie powinno się wtrącać w nie swoje sprawy, nie powinno się dociekać ani przeszkadzać innym.
Ale Kai był tym, który te reguły łamał.
Był archetypem niegrzecznego dziecka, uosobieniem niebezpiecznej ciekawości.
Widocznie niektórych cech nie wyzbędziesz się nawet po 4 miesiącach udawania rośliny. Widocznie taki już po prostu był.
Żal, agresja, wyprucie z emocji, akceptacja.
Nosił w sobie żałobę po rzeczywistości, którą znał.
Kai szybko domyślił się, że miejscem do którego zmierzały pielęgniarki, była sala któregoś z pacjentów.
Ale stając przed salą numer 215, salą Cole'a, nie myślał w ogóle.
Cisza.
Zupełna pustka, jakby wreszcie uwolnił się od swojego umysłu. Chociaż tak naprawdę wciąż był w nim zamknięty.
— Mogę w czymś panu pomóc?
Głos jednej z pielęgniarek przywołał puste spojrzenie Kaia.
— Chciałbym tam wejść.
Pielęgniarka przygryzła wargę, odwracając wzrok.
— Obawiam się, że to niemożliwe.
Kai omiótł wzrokiem sprzęt, który był na jednym z wózków.
— Chyba mnie pani źle zrozumiała — odparł szorstko, marszcząc brwi i powstrzymując łzy. — Ja muszę tam wejść. Teraz.
— Nie może pan, przepraszamy — odezwała się inna kobieta.
— Tylko członkowie najbliższej rodziny pacjenta mogą przebywać w sali w tym momencie — dodała ta pierwsza.
— W takim razie mnie wpuśćcie — ciągnął podnosząc głos. — Macie otworzyć te cholerne drzwi, bo tak się składa, że ja jestem jego najbliższą rodziną.
Kobiety spojrzały na siebie niepewnie.
Kai zacisnął pięści. Czuł, jak słone łzy spływają po jego zaczerwienionej skórze.
Czy prosił o tak wiele?
Czy chociaż raz cokolwiek mogło pójść po jego myśli?
— Proszę bardzo, jestem jego chłopakiem. Macie mnie tam wpuścić w tym momencie.
Długo próbował sobie wmówić, że powiedział to, bo nie miał wyjścia. Ale być może powiedział tak tylko dlatego, że tego chciał.
Kai nie chciał już dłużej żyć bez wyjścia.
Pielęgniarki otwarły drzwi. W środku pomieszczenia było trzech lekarzy, a na łóżku leżał Cole.
Cole miał otwarte oczy. Patrzył wprost na niego. Jego włosy nie były już takie idealne, a jego pozycja była zdecydowanie niewygodna, ale dużo bardziej naturalna.
Cole żył.
Brunet nie pamiętał, a którym momencie znalazł się przy łożku, klęcząc i płacząc jednocześnie przyciskając dłoń Cole'a do swojej twarzy.
Oboje żyli.
To było jak wybuch wulkanu, zupełnie jakby emocje które w sobie zbierał nagle się uwolniły.
"Uratował ci życie"
Oczywiście. Uratował mu życie. Uratował życia ich obu.
— Mówiłem, że masz się nie martwić, a ty i tak to robiłeś — wyszeptał Cole, wyduszając z siebie niewielki uśmiech.
Kai dławił się łzami, nie wiedząc, czy płacze ze szczęścia czy ze smutku.
— Kocham cię.
Dwa słowa, które od zawsze znaczyły więcej niż jakiekolwiek inne.
Dwa słowa, które mieściły w sobie tysiące uczuć.
A Kai czuł, że nareszcie czuł. Czuł, jak w jego sercu rozkwitają kwiaty, jak wszystko to, co go dręczyło, nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Ludzie mogli postrzegać go tak, jak chcieli. Może nie był tym, za kogo się podawał.
Może po prostu musiał znaleźć Kaia, którego zgubił gdzieś po drodze.
Może po prostu potrzebował kogoś, kto mu pomoże.
Kogoś, kto go ochroni.
CZYTASZ
He saved your life ◇ Lego Ninjago Lavashipping
Fanfiction"Stan ciężki" "Śpiączka" Kai jeszcze długo pamiętał ciężar skał przytłaczający ich z kazdej strony. Zdesperowany dotyk jego ust. Oboje byli tacy bezsilni. Słabi. "Dobranoc"