Witaj w naszym leżu, Czytelniku. Proszę, przygotuj dla siebie ciepłą herbatę, usiądź wygodnie w fotelu i pozwól zabrać się w wypełnione drobinkami magii miejsce. Za wszelkie błędy przepraszam. Za złamane serca, niestety nie mogę, moje jest o wiele bardziej zdewastowane, niż twoje.
Dla tych, którzy żyją i umierają ze swoimi bohaterami.
~*~
To była jedna z niewielu spokojnych, bezwietrznych nocy tej jesieni. Ostatnie już, pożółkłe liście opadły na ziemię, ogałacając ogromne, gęsto rozłożone korony drzew. Ścieżkę prowadzącą do ukrytej za gęstwiną sosen, buków i dzikich krzewów, odosobnionej wioski, pokrywał świeżo spadły śnieg, migocząc delikatnie w promieniach brylującego na bezchmurnym niebie, księżyca. Wciąż było zbyt wcześnie na nadejście zimy, choć ona, nieposłuszna, powitała przenikliwym chłodem te szalone dusze, które dzisiejszej nocy ośmieliły się opuścić ciepłe schronienia.
Biel rozciągała się na zmarzniętej ziemi, oblekając ją swoim kokonem, aż miało się wrażenie, że wszystko wokół tego miejsca usnęło. Cisza wręcz grzmiała w uszach idących główną drogą dwóch młodych kobiet.
Pierwsza z nich szła ostrożnie, z rozwagą stawiając pokryte skórzanymi trzewikami stopy wśród trzeszczącego śniegu. Czarny, gruby płaszcz, jakim była owinięta, opadał na ziemię, zbierając przy dole coraz to więcej wilgoci z zimnego, pokrytego bielą podłoża. Przez ramię przerzucony miała niewielki, wypełniony po brzegi worek, na którym wypalono symbol przypominający lisa. Kaskada długich, wpadających w granat włosów opadała jej na ramiona, delikatnie skręcając się i wijąc wokół jasnej, szczupłej twarzy, z której wyzierały zielone, przypominające kocie, oczy, wpatrzone w widoczny tylko dla niej cel.
Tuż za brunetką z trudem podążała niewielka, skulona postać w butelkowozielonej, prostej sukni. Jedwab miękko otulał drżące ciało, lecz głębokie wcięcia przy ramionach i na plecach nie pozwalały mu ogrzać zaczerwienionej z zimna skóry w wystarczającym stopniu. Krótkie, rdzawe, mocno kręcone włosy nie zakrywały niewielkiej, wciąż czerwonej blizny widocznej na szyi, która teraz jak nigdy odbijała się od pobielałej, zmęczonej twarzy. Związane białą liną dłonie oraz brak obuwia nie pomagały kobiecie w trwającej już wiele godzin podróży. Drżała z zimna, starając się nie szczękać zbyt głośno zębami. Jasnobrązowe, przyprószone złotem oczy wpatrywały się w idącą naprzeciwko postać, a w zmęczonych źrenicach wyczytać można było jedynie nienawiść i nieposkromioną żądzę mordu.
— Nareszcie — szepnęła pierwsza z kobiet, stając przed niewielką, ogrodzoną murem sięgającym jej do pasa, ruiną chaty. Zniszczone, wręcz rozpadające się domostwo nie zachęcało do odwiedzin, ona jednak raźnym krokiem weszła do środka, mocniej ciągnąc za sobą więźnia. Czarnowłosa nieznajoma silnym pchnięciem gwałtownie otworzyła na oścież spróchniałe, skrzypiące drzwi i niemal wbiegła do rudery, rozglądając się wokoło. Tuż za nią próg przekroczyła jej towarzyszka, a gdy tylko ujrzała wnętrze, jej zmarznięta twarz pobielała ze strachu. W końcu, po tak długim czasie Marvina odczuła czyste, nieposkromione przerażenie i zbliżający się koniec.
— To tu... — wychrypiała uwięziona kobieta, ale słysząc strach w swoim głosie, odchrząknęła i próbując nadać mu ostrzejszy ton, powtórzyła głośniej. — To tu planujesz mnie zabić?
Marvina wyprostowała plecy, wypięła drżącą pierś do przodu i unosząc minimalnie podbródek, ze wzgardą spojrzała na otrzepującą płaszcz brunetkę. Ta jednak ledwie rzuciła okiem w stronę swojego więźnia, a widząc tak znajomą, butną, wręcz wojowniczą postawę, prychnęła ze śmiechem.
— Nadymasz się, Marvina — mruknęła Arachne, wracając do oglądania pomieszczenia. — Jak jakaś królowa. Jeszcze trochę a znowu zaczniesz mi rozkazywać.
CZYTASZ
Zadra
Fantasy- Uratowałeś mnie, - szepnęła wiedźma, przytulając dygoczące dłonie do chłodnych policzków mężczyzny. - Nie mogę ci dać tu zginąć. - Jeśli chcesz mnie ocalić, uciekaj, - wymamrotał nieznajomy, opierając swoje czoło o jej. - Skryj się gdzieś, przeżyj...