Poranek

371 20 30
                                    

Starał się liczyć każdy wschód słońca. 

Na krótki moment w jego świetle dostrzegał w oddali Helladę - maleńkie wyspy i poszarpane fragmenty kontynentu.

Po trzydziestu tysiącach stracił rachubę i zaczął od nowa. 



Gdzieś obok szumiało morze. Wokół unosił się metaliczny zapach krwi. Ciemność wokół niego była tak nieprzenikniona, że nie widział nawet swoich rąk. Gorąca posoka spływała po jego dłoniach. Zrobił niepewnie krok do przodu. Coś pod jego nogą mlasnęło nieprzyjemnie. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Fala uderzyła o brzeg i po chwili ciepły strumień krwi obmył mu nogi.  Jakieś ranne zwierzę rzęziło za jego plecami. 

Alex zerwał się z posłania. Przez chwilę dyszał ciężko, zaciskając ręce na kocu. Odrzucił go od siebie, a chłodne powietrze poranka rozlało się nieprzyjemnym dreszczem po spoconym ciele. Po chwili wstał z posłania. Senne majaki już rozmywały się w mrokach pamięci. Nie starał się ich zapamiętać. Nauczył się zostawiać złe rzeczy za sobą, nie poświęcać im uwagi. Nic dobrego z tego nie przychodziło.

Zebrał swoje rzeczy i wyszedł na zewnątrz. Niebo szarzało lekko na wschodzie, za niedługo pojaśnieje bardziej i słońce zacznie swoją wędrówkę. Teraz jednak wszystko tonęło w ciemnościach. Morze szumiało cicho w oddali, niewidoczne, ale zawsze obecne. Miasto rozlewało się poniżej wzgórza - ciche, pogrążone we śnie. Alex przeszedł przez plac i zatrzymał się w progu domu Kastosa. Nasłuchiwał chwilę, a głośne chrapanie cyklopa utwierdziło go w przekonaniu, że nie musi się spieszyć z powrotem. Ruszył w dół, dobrze sobie znaną ścieżką. Po prawej miał widok na miasto, a po lewej rozciągała się wyspa, jej wzgórza i lasy, do których po chwili skręcił. Do świętego gaju dotarł, gdy niebo zaczęło już jaśnieć na wschodzie. Zaszył się w swoim ulubionym miejscu i czekał spokojnie.

Najpierw je usłyszał. Głosy niosły się echem między drzewami. Wysokie, radosne, mieszające się ze sobą. Dopiero potem zobaczył kapłanki w ich pięknych szatach. Jego wzrok prześlizgnął się po trzech sylwetkach i zatrzymał na Sofii, która zamykała pochód. Jednak zamiast typowego zachwytu i szybszego bicia serca poczuł na jej widok lęk.

Wyglądała na chorą. Włosy miała rozrzucone w nieładzie, a jej twarz - zwykle blada, teraz miała ziemisty odcień. Do tego z daleka rzucały się worki pod oczami. Nawet sposób w jaki się poruszała przypominał kogoś, kto próbuje ukrywać swój ból lub zmęczenie. Ruchy były oszczędne, szybkie. Alex chodził tak po dniach, gdy pracował dłużej z Kastosem.

Kobiety rozstawiły kosze i zaczęły zrywać kwiaty i zioła rosnące na całej polanie. Najsprawniej uwijała się przy tym korpulentna Avra, zostawiając w tyle zarówno Sofii jak i Iris. Jedna zdawała się zbyt zmęczona, a druga niezainteresowana tym zajęciem.

Alex skupił się w pełni na Sofii. Sam nie rozumiał, dlaczego dziewczyna budziła w nim taką ciekawość. Nie potrafił od niej oderwać wzroku, nie umiał o niej nie myśleć. Nigdy nie zamienił z nią nawet słowa, a mimo wszystko zdawało mu się, że znają się od dawna. Rozumiał też doskonale, że to bujda. On był bękartem, ona kapłanką Persefony. Może nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Mimo wszystko od paru tygodni coraz mocniej zajmowała jego myśli. 

Dziewczyny rozeszły się po polanie, a Alex przekradał się obrzeżami, podążając za Sofii. To nie jej wygląd go przyciągał, choć była piękna w sposób, którego nie potrafił opisać. Ale gdyby chodziło tylko o piękno w rozumieniu klasycznej symetrii, to nie byłby w stanie oderwać wzroku od Iris. Kapłanka Afrodyty zdawała się nie być śmiertelniczką, tylko nimfą lub najadą o pełnych kształtach i misternej fryzurze.

Ostatni Świt - w trakcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz