W świątyni wszyscy są szczęśliwi

79 11 12
                                    


Świątynia zbudowana na wzgórzu zdawała się wyciągać ku niebu. Marmurowe kolumny lśniły bielą, a ich głowice zdobiły wykute liście akantu. Nad nimi ciągnął się fryz przedstawiający Olimpijskie bóstwa z Zeusem i Herą na czele.

Dzwonki z brązu grały na wietrze, niosąc cichą muzykę po pustych salach i korytarzach. W powietrzu unosił się zapach kwiatów i palonych kadzideł. Agnes dbała, by miejsce budziło w ludziach podziw, ale i lęk przed gniewem bogów. Wysokie i przestronne sale przypominały ludziom, jak niewielcy są w porównaniu z bogami. To kapłanki i kapłani mieli kontaktować się z Olimpem i interpretować znaki, składać ofiary. Zwykli ludzie nie powinni wnikać w boskie sprawy.

Sofi siedziała pochylona przy stole, dobierając kolejne zioła i przyprawy w mieszankę do kadzidła. Kamiennym moździerzem ugniatała ziarna, wydobywając z nich aromaty i barwniki. Lubiła pracować sama - może dlatego, że nie znała alternatywy.

Ale teraz nie potrafiła się skoncentrować. Poranny atak wybił ją z rytmu, i co chwila myliła proporcje, podnosiła i odkładała składniki. Rozmowa z Agnes nie należała do najprzyjemniejszych. Surowa mina Kapłanki nie wróżyła niczego dobrego. Pewnie chłopaka spotka kara. Czuła się trochę, tylko odrobinę winna tej sytuacji. Może powinna była zrobić coś inaczej? Uspokoić dziewczyny? Sprawdzić, co z Alexem?

On też mógł po prostu uciec uciec gdy go zobaczyła. Ale zamiast tego przypadł do jej boku. Z roztargnieniem spojrzała na siniaki rozlane na przedramionach. Jedyny dowód, że poranne wydarzenia nie były tylko snem.

Nie przejmowała się nimi za bardzo - od kiedy pamięta zostawały jej ślady od każdego obicia się, zadrapania, a czasem nawet nie wiedziała, skąd się wzięły. Przywykła, że tak działało jej ciało.

Rozpoznała kroki Iris, zanim zobaczyła ją na korytarzu. Ubrana w odświętne szaty i złotą biżuterię całą sobą mówiła, że jest kapłanką Afrodyty. Nie dało się obok niej przejść obojętnie. Chciała być zauważona. Nawet teraz, gdy...

- Wymykasz się dokądś? - zapytała Sofii, a jej słowa rozlały się po sali.

Iris przystanęła, obróciła się w jej stronę i uniosła brew.

- Idę odwiedzić Cyntię. Niedługo rozwiązanie, chcę się upewnić że wszystko w porządku. - przechyliła głowę, kryjąc irytację za czarującym uśmiechem.

- A nie byłaś u niej wczoraj? - Sofii nie oderwała wzroku od swojej pracy.

- Tak. I dlatego wiem, że dziś też jestem potrzebna. Bardzo jej zależy na tym dziecku. - odparła stanowczym tonem - Jak potrzebujesz czegoś z miasta to powiedz zamiast mnie przesłuchiwać.

- Nie. Nie potrzebuję. Potrzebuję cię tu. Mamy rzeczy do zrobienia. Igrzyska zaczynają się dzisiaj a jeszcze nie wszystko gotowe. Umawiałyśmy się, że każda z nas zajmie się jedną częścią. - Sofii podniosła się od stołu i patrzyła na dziewczynę z wyrzutem.

- Nie umawiałyśmy, tylko ty podzieliłaś zadania. - zaprotestowała unosząc dłoń - Poza tym Avra świetnie sobie radzi, a ty możesz przestać udawać Niki i dalej robić swoje... Rzeczy. - prychnęła Iris.


- Znowu do niego idziesz. Po co? To nie może poczekać do jutra? - Sofi podniosła głos.

Iris podeszła bliżej mrużąc oczy. Jej postawa zmieniła się diametralnie. Poza niewinnej służki opadła, a na jej miejscu stał drapieżnik gotowy droczyć się z ofiarą.

- Chcesz, żebym opisała ci wszystko ze szczegółami? Co robię z twoim bratem? Lubisz o tym słuchać? Jak mnie pragnie? - zakończyła z uśmiechem, który mógł łamać serca.

Ostatni Świt - w trakcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz