Żółto-różowe niebo błyszczało od świateł rzucanych z nowoczesnych budynków, a chmury kolorowane przez zachodzące słońce przywodziło jej na myśl watę cukrową. Nabrała powietrza przez nos, unosząc się na małych, owadzich skrzydłach. Uwielbiała ten zapach. Wszyscy poddani w jej piekielnym kręgu pachniali najlepszymi emocjami. Teraz mogła w spokoju żywić się nimi, gdy oni nie zwracali na nią uwagi.
Szczęśliwe emocje skuszonych przez nią demonów smakowały jak słodki tort popijany lekko cierpkim szampanem. Połączenie doskonałe, zadbała o to przecież, tworząc im kolejne bzdury, których oni by pragnęli.
Zakasłała nagle, krzywiąc się przy tym, gdy na jej języku pojawił się gorzki, zgniły, niemal zatruty smak. Spojrzała gwałtownie w dół na budynek, w którym trwała kolejna impreza. Z nadchodzącą migreną wyjęła szybko z kieszeni komórkę, wybierając numer do innego Grzechu.
— Ozzy — Bee westchnęła nędznie pod nosem, kiedy tylko Asmodeusz odebrał połączenie. — Mam u siebie trupa w koronie.
Nie trudno było jej go namierzyć. Chociaż impreza była głośna, kolorowa, a demonów bawiących się na niej było tak wiele, że niemal deptali sobie po łapach i kopytach, to smak żalu i głębokiej depresji był zbyt wielki. Oparła ręce na biodrach, gdy tylko odnalazła go w tłumie.
Ten piekielny nieszczęśnik śmiał się najgłośniej z całego towarzystwa, które siedziało obok niego. Trzeba jednak przyznać, że tym razem przynajmniej postarał się, aby nikt go nie rozpoznał. Swój królewski frak zmienił w zwyczajne ubranie, a kapelusz w czapkę z daszkiem. Nie mówiąc nawet o okularach przeciwsłonecznych, które możliwe, że pierwotnie były jego laską. Beelzebub zagwizdała z uznaniem.
— No, no… — odezwała się z aprobatą, a Lucyfer w moment zesztywniał. — Wyglądasz lepiej niż smakujesz. Prawie wcale nie czuję jak umierasz wewnętrznie. Brawo.
Pstryknęła palcami, a demony siedzące przy stoliku od razu wstały na jej rozkaz. Uniosła brew na jedną demonice, która siedząc na kolanach Upadłego próbowała przeciągnąć swoje odejście.
— Uwierz mi, słońce, i tak nie miałabyś z niego żadnego pożytku. — prychnęła rozbawiona. — Upiłby się i zaciągnął cię do łóżka tylko po to, żebyś wysłuchiwała jak mówi o swojej żonie.
No cóż, ten scenariusz przerabiała przez ostatnie siedem lat zdecydowanie zbyt wiele razy. Dobrze, że jego córka nie miała o tym zielonego pojęcia i dalej wierzyła w to, że piekielny tatuś siedział tylko przed telewizorem i tworzył kolejne kaczki. Dla dobra Beelzebub i Asmodeusza lepiej było, gdyby Charlie nigdy się o tym nie dowiedziała, bo ich metody na radzenie sobie z diabelskim władcą przestały być słodkie i urocze już wieki temu.
Spojrzała na godzinę na telefonie, odliczając ostatnie dziesięć sekund. Drugi z grzechów po chwili zjawił się przez portal i od razu stanął obok niej, z dokładnie tym samym wyrazem twarzy, które teraz razem pokazywali królowi. Lucyfer skrzyżował ręce na sobie i posłał im niezadowolony wzrok, dodając w gratisie wyniosły podbródek.
— Nigdzie nie idę. Nie zmusicie mnie. — Brzmiał jak uparte dziecko i bynajmniej nie miało to nic wspólnego z alkoholem, którym się raczył od początku imprezy. — A tak w ogóle to ja wami rządzę, więc powinniście mi okazywać jakiś szacunek, tak? No właśnie.
Grzechy spojrzały po sobie zdziwione. Albo Lucyfer wpadł w kolejny etap depresji, którego jeszcze nie przerabiali, albo tym razem nie chodziło wcale tęsknotę za Lilith, czy żal za wyrzucenie z Niebios.
— Lucy? — Bee usiadła przy królu i przygarnęła do swojej łapy jego małą dłoń. — O jakim rządzeniu i szacunku ty pierdolisz.
— Mój szacunek się skończył, kiedy wpadłeś na moje przedstawienie w stroju klauna i zarzygałeś połowę publiczności — Ozzy zamilkł po morderczym wzroku Grzechu obżarstwa. — Nie no, żartuję przecież, rzygaj sobie do woli, w którym pierścieniu chcesz.
CZYTASZ
Królewskie Radio
FanfictionDawny Lucyfer wraca do życia po bitwie z Adamem, i nic tym razem nie przeszkodzi mu, żeby z powrotem czuć się szczęśliwym. Ani grzesznicy, ani przeprowadzka do hotelu Charlie, ani tym bardziej ten plugawy, podstępny Radiowy Demon.