Prolog

3 1 0
                                    




SÃO PAULO, BRAZYLIA

AMARA

Od zawsze chciałam miłości, jaką mieli moi rodzice. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia podczas zachodu słońca nad oceanem w Karolinie Północnej. Zostali parą, pobrali się, a następnie mieli gromadkę dzieci.

Chciałam takiej miłości. No może pomijając wypadek mamy, zabójstwo taty i porwanie siostry. Od tamtej pory już nie chciałam się zakochać. Zbyt wiele trupów jak na jedną rodzinę.

Spoglądając na swoje rodzeństwo, oświadczyłam, że zamykam swoją działalność detektywistyczną. Harvey, Leo i Marcelo wybałuszyli oczy zaskoczeni.

Kiedyś przy tym stole siedziałoby nas o wiele więcej.

— Nie możesz tego zrobić — zaprotestował Leo, trzaskając dłońmi o blat. Wstał z krzesła i musiałam przyznać, że był strasznie wysoki jak na trzynastolatka.

— Właśnie, że mogę — prychnęłam, podnosząc prawą brew do góry.

— A co z pieniędzmi? Najważniejsze, co z ludźmi, którzy cię, do cholery, potrzebują?!

Skrzywiłam się na krzyk Harvey'a. Jak ja nienawidziłam jego nastoletniego buntu. Spojrzałam na swojego najstarszego brata, szukając jakiegokolwiek poparcia. Harvey jako jedyny miał szacunek u młodszych braci. Szczerze się nie dziwiłam. Mając trzydzieścidziewięć lat, równie mógł grać naszego ojca.

— Marcelo, idź do siebie — Harvey zwrócił się do najmłodszego. Jedenastolatek od razu posłuchał, wstał i wyszedł z salonu.

— A więc teraz wróćmy do tej bezsensownej rozmowy. Nie zgadzam się! — Leo obruszył się tak mocno, że aż jego czarno czerwone loki, które, nawiasem mówiąc, były kolejnym jego buntowniczym, "genialnym" pomysłem, opadły mu na czoło.

— Młody, ty tutaj masz najmniej do powiedzenia. — Harvey wskazał na niego palcem. — To decyzja Amary i masz ją uszanować.

— Nie będę niczego szanować, bo, kurwa, się nie zgadzam! — krzyknął, jak obrażone dziecko, a następnie zwrócił wzrok z powrotem w moją stronę. Z błyskiem irytacji w swoich brązowych oczach, zaczął mówić do mnie lekko załamującym się głosem. — Dlaczego? Wiesz jak, cholera, działa brazylijska policja.

— Leo, słownictwo — upomniał go Harvey, ale młodszy brat miał to gdzieś, totalnie zignorował jego słowa.

— Psy zlewają każdą sprawę. Nawet o porwanie, wiemy to z własnego doświadczenia. Jesteś jedynym prywatnym detektywem w São Paulo, do którego rodziny ofiar mogą zwrócić się o pomoc.

— Byłam — poprawiłam go.

— Właśnie, że, kurwa, jesteś.

— Leo Ezequielu Carneiro Raposo, jeszcze raz przeklniesz, a nie dostaniesz kolacji — warknął zirytowany najstarszy brat.

Chłopak przewrócił oczami, ale nie odważył się już więcej użyć niecenzuralnego słowa. Harvey zawsze jako szantażu używał kolacji i zawsze to działało.

— Ludzie cię potrzebują. Potrzebują twojej pomocy — trzymał twardo przy swoim.

Tym razem to ja chciałam przewrócić oczami, jednak się powstrzymałam.

— Pomoc przestaje być pomocą, gdy jest ci za to płacone, Leo — zauważyłam, mając dość tej rozmowy. Decyzję podjęłam i nie miałam zamiaru jej zmieniać. A tym bardziej nie zmusi mnie do tego zbuntowany nastolatek. — A co do twojego wcześniejszego pytania o pieniądze, to już kontaktowałam się z Victor'em. Zgodził się ich przesyłać przez jakiś czas trochę więcej. Ja w tym czasie znajdę jakąś pracę, chociażby w budce z jedzeniem.

Victor był jedynym bratem, który z nami nie mieszkał. Miesiąc wcześniej uciekł z São Paulo do Stanów, do Nowego Jorku. Przesyłał pieniądze co tydzień i nic poza tym. Nie mieliśmy kontaktu. Przed jego przeprowadzką to z nim byłam najbliżej, nie licząc mojej siostry. Jednak Victor miał już dwadzieścia sześć lat, a ja dwadzieścia. Nie miałam zamiaru za nim płakać.

— Serio? Zamierzasz być tchórzem, Amara?

— Nie jestem tchórzem — westchnęłam. — Czasem, trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać, Leo.

— Nie. Jesteś tchórzem, bo nie potrafisz zaakceptować tego, że Raul zdechł miesiąc temu!

Otwarłam szeroko oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, że on naprawdę to powiedział; że te słowa przeszły mu przez gardło. Miałam ochotę w tamtym momencie wziąć go za ramiona i potrząsnąć nim mocno. Młodemu się coś poprzestawiało w głowie.

Harvey spojrzał na Leo karcąco. Starszy brat chwycił go brutalnie za rękaw bluzy i przyciągnął do siebie. Zaczął mówić do niego wściekły.

— Zachowuj się, młody. Bo powoli już przesadzasz.

Trzynastolatek zadrżał na lodowaty głos brata, jednak nie ugiął się i dalej stał wyprostowany, mając siły na dalszą słowną przepychankę.

Wstałam z krzesła, podeszłam do dzieciaka i stanęłam przy nim.

— W jednym jednak masz rację, wiesz? Śmierć Raula uświadomiła mi, że nie powinnam pomagać innym ludziom, skoro nie potrafię zadbać o własną rodzinę. Bycie detektywem stało się dla mnie zajęciem 24/7 i zapomniałam o życiu prywatnym. Zapomniałam o własnym rodzeństwie.

Coś wewnętrznie powtarzało mi, żebym po prostu zrezygnowała z bycia detektywem. Tak jakby moja głowa, próbowała mnie w jakiś sposób ukarać. Uwielbiałam swoją pracę, ale nie mogłam znieść tego, że zapomniałam o najważniejszym. O rodzinie, która jeszcze została.

Dlatego nie okłamałam Leo. Naprawdę wtedy wiedziałam, że trzeba się wycofać.

Wiedziałam jednak także, że pewnego dnia do tego wrócę.

Za bardzo to kochałam, żeby rezygnować na zawsze.

Szepty Czarnych MotyliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz