Rozdział 2

6 2 0
                                    

Wstałam trzy godziny wcześniej. Zjadłam śniadanie, umyłam się i ogarnęła na rozmowę o pracę. Czułam jak boli mnie brzuch z nerwów i jest mi niedobrze. Muszę być skupiona na tym co mowię i na tym co on do mnie mówił. Mało kłamać i mówić dużo prawdy bo jestem stworzona do tej pracy, a jak nie ta to inna. Przed pójściem spać układałam sobie cały plan rozmowy. Będzie dobrze. Wyszłam z domu kierując się w stronę metra. Miałam tylko jeden przystanek, a potem pięć minut piechoty. Przed wejściem przez bramki kupiłam bilet miesięczny za moje ostatnie pieniądze. Zazdrościłam znowu siostrze że ma bogatego faceta i nie musi się martwić o wydatki. Jak na tą chwilę jedyna z rodziny byłam biedna. Pójdę w jej ślady i też znajdę bogatego faceta ale nie w barze.  

Pociąg przyjechał punktualnie. Na szczęście był pusty ale nie zamierzałam siadać na brudnym krześle. Rozglądałam się po wagonie. Naprawdę był pusty. Sześć minut później już byłam przed wejściem do metra. Przeszłam kawałem, a przede mną stał ogromny budynek. To moja jedyna szansa. 

***

Dziewczyn siedząca na rejestracji zaprowadziła mnie do biura szefa. Tylko podałam jej moje imię i nazwisko, uśmiechnęła się i powiedziała że już na mnie czeka. Serce mi waliło jak oszalałe, a żołądek się zacisnął do granic możliwości. Wjechałyśmy na najwyższe piętro. 

- Biuro szefa znajduje się na przeciwko nas. - Pokazuje mi. - Zapukaj dla pewności bo może mieć telefon, jeśli usłyszysz ciche proszę to wejdź. - Uśmiecha się i odwraca do mnie spojrzeniem. Jest wyższa ode mnie o kilka centymetrów.

- Jasne, dzięki. - Odwzajemniam gest. 

-  Powodzenia. - Spuszcza wzrok. Słyszę jak za mną drzwi windy otwierają się. To do dzieła. Prostuje się. Kieruję do ogromnych, brązowych drzwi i pukam z dwa razy. Jedynie co słyszę to moje serce i chyba to słynne hasło. Łapie za klamkę. Wchodzę. 

- Dzień dobry. - Przede mną siedzi. O ja pierdole... Gość jest cholernie przystojny. Blond włosy, blada skóra i idealnie dopasowany garnitur. Jego oczy spadają na mojej osobie. Momentalnie się uśmiecha. 

- Witam. - Wstaję od biurka zapinając marynarkę. Co się dzieje że na mojej drodze stoi tyle przystojnych mężczyzn że ciężko aż wybrać. - Alexander Brooke. - Podaję mi dłoń. No nie, kolejny Alex. Już jednego znam. 

- Athena Moore. - Uśmiecham się. - Miło poznać. 

- Mi również. Bardzo ładne i oryginalne imię. - Chichoczę. Mam nadzieję że to jego naturalne zęby, a nie licówki bo są boskie, niż moje po kilku latach noszenia aparatów na zęby. 

- Dużo osób mi to mówi. 

- Nie dziwię się. Proszę usiądź. 

- Dziękuje. - Odsuwa jeden z foteli na przeciwko niego. Kładę płaszcz i siadam. 

- Coś do picia? - Podchodzi do stolika kawowego. - Mam nadzieje że się nie urazisz jeśli będę mówić do ciebie mniej oficjalnie. 

- Nie, nawet lepiej. - Macha ręką. - A napiłabym się wody. - Kiedy zrobiło się tak gorąco w tym pomieszczeniu. Potrzebuje wody. 

- Proszę. - Stawia przede mną szklankę wody z cytryną. Dziękuje kiwnięciem głowy i odrazu upijam z dwa łyki. - Dziwisz się że nie ma tutaj mojego ojca? 

Helders = God.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz