Maya klęczała w błocie, schowana między szprychami drewnianego wozu. Od smrodu rozkładających się ryb łzawiły jej oczy. Przyciskała brudną dłoń do ust, żeby nikt nie usłyszał, jak głośno oddychała. Obserwowała w napięciu powolny przemarsz rzędu postaci odzianych w długie, czarne szaty i maski, zakrywające twarze. Ustawili ludzi na targu w jednym szeregu. To była rutynowa kontrola. Każdy musiał się jej poddać. Maya też powinna, ale wiedziała, jak by się to dla niej skończyło.
Zabraliby ją. Nie pozwoliliby wrócić do domu. A tam czekał na nią ojciec i brat. Głodni i niezdolni, żeby samodzielnie się nakarmić. Liczyli, że coś ukradnie. Żaden z nich nawet się nie łudził, że zdobyłaby jedzenie uczciwie. Nie w tym mieście. Nie w tych warunkach. Nie w tym życiu.
Jeden z chłopów nie dał rady utrzymać emocji na wodzy. Rozpłakał się i wystąpił z szeregu. Opadł na kolana i uniósł ręce w pokojowym geście.
– Błagam! Puśćcie mnie! Jestem chory! Przysięgam! – wyjąkał.
Kilkoro zamaskowanych postaci otoczyło go ciasnym kręgiem i pochyliło się nad nim tak nisko, że niemal dotykali jego czoła.
Co za idiota. Nic nie wskóra takim zachowaniem, pomyślała Maya. Na pewno był zdrowy i tylko grał na zwłokę. Czyżby chciał wziąć Czarne Szaty na litość? Dobrze, że wciąż zasłaniała sobie usta, bo ciche parsknięcie, które jej się wyrwało, mogłoby ją wydać.
Mężczyzna tymczasem zawodził z coraz większą pasją. Wyglądał żałośnie. Był dosłownie o krok od porwania w strzępy swojej poszarzałej z brudu koszuli. Wzbudzał coraz większe zainteresowanie. Zdecydowanie był głupi... a może jednak nie? Olśnienie spłynęło na Mayę tak nagle, że aż się skrzywiła. Jak mogła na to nie wpaść wcześniej?
Ostrożnie rozejrzała się na boki. Przez dłuższy czas nie dostrzegła nic podejrzanego. Pozostali ludzie stali karnie w szeregu i czekali na swoją kolej. Jedni drżeli i płakali, inni wydawali się pogodzeni z losem. Niektórzy nawet nie patrzyli na tego mężczyznę. Ciekawe, ilu z nich było zdrowych, jak Maya...
– Litości! – zawył mężczyzna.
Nagle zauważyła nieznaczny ruch po swojej prawej stronie. Ktoś poruszał się na czworaka w ślimaczym tempie. Czarne Szaty nie mogły tego widzieć, bo ludzie, których zebrali w szeregu, skutecznie to zasłaniali. Wytężyła wzrok. Była prawie pewna, że to kobieta. Niosła coś pod szeroką peleryną. Przyciskała to do swojego brzucha. Ciekawe co ukradła...
Czy to możliwe, że mężczyzna odstawiał ten teatr dla niej? Pewnie działali w zmowie. Jeśli mówił prawdę, Czarne Szaty puszczą go wolno. Chorzy nie byli potrzebni. Po prostu zaczekają, aż magia sama go wykończy.
Cholerna magia, przez którą ojciec Mayi stracił nogę, a brat z trudem samodzielnie oddychał. Matka zmarła już dawno temu. Na tę samą powszechną chorobę, która trawiła prawie każdego, tylko nie Mayę. A dlaczego? Tego nie potrafiła wytłumaczyć.
Kobieta przesuwająca się na czworaka przystanęła i wolno obróciła głowę w bok. Maya wstrzymała oddech. Buntowniczka spojrzała jej prosto w oczy. Łzy wyrzeźbiły mokrą ścieżkę na twarzy, pokrytej grubą warstwą brudu. Pogładziła to, co trzymała pod peleryną i dopiero wtedy Maya zorientowała się, że kobieta dotykała swojego brzucha. Była w zaawansowanej ciąży. Teraz stało się jasne, dlaczego nie stanęła w szeregu.
Dzieci były nawet cenniejsze, niż zdrowi. Nie dziedziczyły choroby. Od dwudziestu lat wszystkie ciężarne miały obowiązek stawiać się w zamku od razu, gdy tylko zyskały pewność odnośnie swego stanu. Często donosili na nie sąsiedzi, a wtedy Czarne Szaty przychodziły po nie do domów i wywlekały je z nich siłą. Jeśli dożyły do rozwiązania, a dziecko nie urodziło się martwe, miały dwa wyjścia — oddać je królowi, albo udusić pępowiną, zanim władca wyciągnie po nie swoje ręce. Każda z tych decyzji kończyła się dla nich wyrokiem śmierci, ale wśród dzikich tłumów przerażonych kobiet znajdowały się i takie, które wolały zabić, niż oddać te niewinne istoty.
CZYTASZ
Kroniki Przemiany - Ostatnia
FantasyMagia jest najgorszym nieszczęściem, jakie może się przypałętać człowiekowi. Łatwo się nią zarazić, a jeśli już to nastąpi, śmierć, którą ze sobą przyniesie, okaże się wybawieniem. Maya przez całe życie spadała na cztery łapy, niczym podły sierściuc...