Rozdział 3

90 6 0
                                    

Od czterech dni bezskutecznie próbowałyśmy z Emmą namierzyć moją matkę. Szukałyśmy w spisie mieszkańców Hagerstown, ale znalazłyśmy kilkanaście Cecily. Nie mogłyśmy znaleźć żadnych informacji na temat roku urodzenia tych kobiet, więc nasze poszukiwaniu spełzły na niczym.

– Ginger, odbierzesz dostawę ze słodyczami? – Usłyszałam za sobą głos kierowniczki sklepu.

Odwróciłam się do młodej kobiety i kiwnęłam głową. Skończyłam dokładać pomidory w puszkach na półkę, po czym wsadziłam pod pachę pusty karton po nich. Całe szczęście ruch w sklepie był niewielki, więc bez zbędnych pytań ze strony klientów, którzy pytali dosłownie o wszystko, udało mi się dotrzeć do magazynu. Wyrzuciłam pudełko do kosza i wytarłam spocone dłonie w robocze spodnie. Wszyscy pracownicy musieli chodzić w śmiesznych workowatych spodniach i strasznie obcisłych koszulkach polo w kolorze ciemnej zieleni.

Właśnie sięgałam po butelkę z wodą, gdy po całym magazynie rozległ się głuchy odgłos łomotania w blaszane drzwi.

– Co za niecierpliwiec – mruknęłam pod nosem. – Idę!

Przeszłam na koniec pomieszczenia, gdzie znajdowały się wielkie drzwi, specjalne do przyjmowania wszelkiego rodzaju dostaw. Rzadko należało to do mojej pracy, ale kilka razy asystowałam przy większym rozładunku i nie było to zbyt skomplikowane.

– Otworzy mi ktoś?! – zagrzmiał głos na zewnątrz.

– Chwila! – wydarłam się i zaczęłam rozglądać w poszukiwaniu kluczy, które zazwyczaj były w zamku, ale nie tym razem.

Obracałam się wokół własnej osi, próbując namierzyć wzrokiem dość sporego czerwonego misia, który był przyczepiony do kluczy.

– Gdzie jesteś? – mamrotałam pod nosem.

Czułam coraz większe zdenerwowanie kierowcy, chociaż czekał niecałe dziesięć minut. Trochę cierpliwości nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

Nagle zatrzymałam spojrzenie na kamizelce wiszącej na jednym z haczyków na odzież. Z kieszeni wystawał wspomniany wcześniej miś. Nie musiałam się długo zastanawiać, kto był sprawcą zmiany miejsca kluczy. Ogromną kamizelę Theo poznałabym nawet w ciemności. Gościu miał chyba dwa metry wzrostu, a jego bicepsy przypominały dwa wielkie głazy. Był zdecydowanie największym facetem jakiego widziałam w całym swoim życiu. W dodatku najbardziej zakręconym i miłym.

Przypominając sobie o czekającym dostawcy, dopadłam do kamizelki i wyciągnęłam z niej pęk. Szybko wróciłam do drzwi i otworzyłam je na oścież.

– No w końcu. – Powitała mnie ponura twarz piegowatego mężczyzny po trzydziestce.

– Dzień dobry w ten piękny poranek – zagruchałam, czym jeszcze bardziej wkurzyłam faceta.

Posłał mi chmurne spojrzenie, przez co musiałam zagryźć policzki, żeby nie parsknąć śmiechem.

– Gdzie to postawić? – zapytał z takim brakiem życia, że ledwo powstrzymałam się przed wywróceniem oczami.

Co za typ, pomyślałam.

– W tym miejscu, proszę. – Grzecznie wskazałam dłonią pustą, drewnianą paletę w kącie pomieszczenia. – Faktura?

Facet bez słowa podał mi kartkę, która musiała być fakturą, po czym przeszedł na kipę samochodu dostawczego i zaczął wynosić kartony z zamówionymi słodyczami. Rzuciłam okiem na listę i szybko oszacowałam jak duża będzie dostawa.

Z każdym innym kierowcą pogawędziłabym trochę, ale ten piegowaty mężczyzna był tak odpychający, że nie chciało mi się otwierać buzi.

A byłam gadułą.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 08 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

The Hardest WayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz