ᴋꜱɪᴇ̨ɢᴀ ɪx | ʙɪᴛᴡᴀ

2 2 0
                                    

O niebezpieczeństwach wynikających z nieporządnego obozowania — Odsiecz niespodziana — Smutne położenie szlachty — Odwiedziny kwestarskie są wróżbą ratunku — Major Płut zbytnią zalotnością ściąga na siebie burzę — Wystrzał z krócicy, hasło boju — Czyny Kropiciela, czyny i niebezpieczeństwa Maćka — Konewka zasadzką ocala Soplicowo — Posiłki jezdne, atak na piechotę — Czyny Tadeusza — Pojedynek dowódców przerwany zdradą — Wojski stanowczym manewrem przechyla szalę boju — Czyny krwawe Gerwazego — Podkomorzy zwycięzca wspaniałomyślny.

     
    A chrapali tak twardym snem, że ich nie budzi
Blask latarek i wniście kilkudziesiąt ludzi,
Którzy wpadli na szlachtę jak pająki ścienne,
Nazwane kosarzami, na muchy wpółsenne:
Zaledwie która bzyknie, już długimi nogi
Obejmuje ją wkoło i dusi mistrz srogi.
Sen szlachecki był jeszcze twardszy niż sen muszy:
Żaden nie bzyka, leżą wszyscy jak bez duszy,
Chociaż byli chwytani silnymi rękoma
I przewracani jako na przewiąsłach słoma.

    Tylko jeden Konewka, któremu w powiecie
Nie znajdziesz równie mocnej głowy przy bankiecie,
Konewka, co mógł wypić lipcu dwa antały
Nim mu splątał się język i nogi zachwiały:
Ten, choć długo ucztował i usnął głęboko,
Dawał przecie znak życia. Przemknął jedno oko
I widzi… istne zmory! Dwie okropne twarze
Tuż nad sobą, a każda ma wąsów po parze,
Dyszą nad nim, ust jego tykają wąsami,
I czworgiem rąk wokoło wiją jak skrzydłami.
Zląkł się, chciał przeżegnać się: darmo rękę chwyta,
Ręka prawa jak gdyby do boku przybita;
Ruszył lewą: niestety! czuje, że go duchy
Spowiły ciasno jako niemowlę w pieluchy.
Zląkł się jeszcze okropniej, wnet oko zawiera,
Leży nie dysząc, stygnie, ledwie nie umiera!

    Lecz Kropiciel zerwał się bronić się: po czasie!
Bo już był skrępowany we swym własnym pasie.
Przecież zwinął się i tak sprężyście podskoczył,
Że padł na piersi sennych, po głowach się toczył,
Miotał się jako szczupak, gdy się w piasku rzuca,
A ryczał jako niedźwiedź, bo miał silne płuca.
Ryczał: «Zdrada!» — Wnet cała zbudzona gromada
Chórem odpowiedziała: «Zdrada! gwałtu! zdrada!»

    Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali,
Kędy Hrabia, Gerwazy i dżokeje spali.
Przebudza się Gerwazy: darmo się wydziera,
Związany w kij do swego własnego rapiera;
Patrzy: widzi przy oknie ludzi uzbrojonych,
W czarnych krótkich kaszkietach, w mundurach zielonych.
Jeden z nich, opasany szarfą, trzymał szpadę
I ostrzem jej kierował swych drabów gromadę,
Szepcąc: «Wiąż! wiąż!» Dokoła leżą jak barany
Dżokeje w pętach; Hrabia siedzi niezwiązany
Lecz bezbronny; przy nim dwaj z gołymi bagnety
Stoją drabi. Poznał ich Gerwazy, niestety!
Moskale!!!

                        Nieraz Klucznik był w podobnych trwogach,
Nieraz miewał powrozy na ręku i nogach,
A przecież się uwalniał; wiedział o sposobie
Rwania więzów, był silny bardzo, ufał sobie.
Przemyślał ratować się milczkiem. Oczy zmrużył,
Niby śpi; z wolna ręce i nogi przedłużył,
Dech wciągnął, brzuch i piersi ścisnął co najwężéj:
Aż jednym razem kurczy, wydyma się, pręży;
Jak wąż głowę i ogon gdy chowa w przeguby,
Tak Gerwazy z długiego stał się krótki, gruby;
Rozciągnęły się, nawet skrzypnęły powrozy,
Ale nie pękły! Klucznik ze wstydu i zgrozy
Przewrócił się i w ziemię schowawszy twarz gniewną,
Zamknąwszy oczy, leżał nieczuły jak drewno.

    Wtem ozwały się bębny; naprzód z rzadka, potem
Coraz gęstszym i coraz głośniejszym łoskotem.
Na ten apel rozkazał oficer Moskali,
Dżokejów z Hrabią zamknąć pod strażą na sali,
Szlachtę wieść na dwór, kędy stała druga rota.
Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota.

    Sztab stał we dworze, a z nim zbrojnej szlachty wiele:
Podhajscy, Birbaszowie, Hreczechy, Biergele,
Wszyscy Sędziego krewni albo przyjaciele;
Na odsiecz mu przybiegli słysząc o napadzie,
Zwłaszcza, że z Dobrzyńskimi byli z dawna w zwadzie.

Pan Tadeusz | 𝐀. 𝐌𝐢𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz