Rozdział I

14 4 2
                                    

Patrzyłam tępo w płomień towarzyszącego mi kaganka. Ogień migotał, wypełniając pokój ciepłymi plamami światła. Panował półmrok.

Za oknem złowieszczo pohukiwała sowa. Przeszedł mnie dreszcz. Mimowolnie sięgnęłam dłonią do czoła, by pogładzić namalowaną między brwiami kropkę. Farba zdążyła zaschnąć i od dawna była już popękana. Pod wpływem dotyku pokruszyła się jeszcze bardziej i zaczęła odchodzić małymi płatami.

Symbol Gildii. Akt własności.

Oderwałam zahipnotyzowany wzrok od kaganka i spojrzałam na swoje palce.

Krew.

Wstałam z podłogi. Moje ruchy były mechaniczne. Który to już raz? Przejrzałam się w lustrze zawieszonym nad drewnianym wiadrem z brudną wodą.

Wszędzie krew.

Spod maski karmazynowej juchy spoglądały na mnie moje własne niebieskie oczy. Zanurzyłam szmatę w wiadrze i dotknęłam policzka. Strumienie zabarwionej krwią wody zaczęły spływać po mojej szyi. Nagle ciszę przerwało łomotanie do drzwi.

- Złotko, jeśli chcesz odebrać zapłatę, to szybciej doprowadzaj się do porządku! Wszyscy na ciebie czekają!

Rechot Grubego Hawke'a trudno było pomylić z czymś innym. Niewiele myśląc podniosłam całe wiadro i zanurzyłam w nim twarz. Woda ohydnie śmierdziała, ale nie miałam w pobliżu nic lepszego. Przetarłam oczy i splunęłam na podłogę. Na drewnie natychmiast wykwitła czerwona plama. Wytarłam resztki krwi w rękaw i przygładziłam pozlepiane włosy. I tak właściwie nikogo nie interesowało to, jak wyglądam. Liczyła się tylko dobrze wykonana robota.

- A dzisiejsza wcale nie poszła dobrze, prawda, Scytio?

Zacisnęłam powieki, próbując jakoś odpędzić głosy. Towarzyszyły mi, od kiedy pamiętam. Nigdy nie odważyłam się nikomu pisnąć na ich temat choćby słówka. W tym świecie uznaliby mnie za wariata.

- Czemu ich zabiłaś, Scytio?

- Pochwal się wszystkim swoim wyczynem!

- Spójrz na siebie, wyglądasz jak ostatnia wywłoka.

- Krew!

W porywie złości chwyciłam kaganek i cisnęłam nim w ścianę. Olej wylał się i natychmiast zajął ogniem. Krzyknęłam z frustracji i zaczęłam gasić płomienie mokrą szmatą. Głosy stały się żwawsze, całkiem jakby ten mały pożar je pobudził.

- Co tam się dzieje, babo?! - Gruby Hawke znów załomotał w drzwi swoją wielką łapą, akurat wtedy, gdy udało mi się ugasić płomienie.

Ucichło.

Moja głowa znów wydawała się całkiem pusta. Jakbym to tylko ja w niej zamieszkiwała.

Poderwałam się i chwyciłam za gałkę, otwierając drzwi. Do mojej izby wlał się strumień światła z korytarza. Sądząc po minie Grubego, musiałam wyglądać okropnie. Skrzywił się na mój widok, co najmniej jakby wypił kufel własnych szczyn. Odchrząknął i wskazał mi drogę. Jednak ja doskonale wiedziałam, gdzie mam iść.

Każdy mój krok zostawiał na obrzydliwym starym dywanie czerwone ślady. Kolejne do kolekcji. W tym miejscu i tak nikt nie trudził się sprzątaniem. Drzwi na końcu korytarza wydawały się o niebo ładniejsze od wszystkiego wokół. Cóż, chociaż nie były brudne. Sięgnęłam, aby je otworzyć i spostrzegłam swoją nadal zakrwawioną dłoń. Przełknęłam ślinę, po czym zawinęłam długie palce na gałce inkrustowanej złotem i przekręciłam.

W środku przywitał mnie przytulny gabinet. Wszędzie paliły się świece, wypełniając pomieszczenie ciepłym światłem. Po lewej stronie stał ogromny regał, po brzegi wypełniony książkami. Naprzeciwko biblioteczki oko przykuwała pokaźna kolekcja broni, od pięknie zdobionych sztyletów, do błyszczących szabel. Przez witrażowe okno wpadało ponure światło księżyca. W kolorowe szyby waliły krople deszczu, sprawiając, że postacie na witrażu zdawały się ronić łzy. Pośrodku izby stało solidne dębowe biurko przed którym znajdowały się dwa obite zielonym aksamitem fotele. Za biurkiem zaś siedział szef Gildii.

Złoto zabrzęczało, kiedy Mephisto rzucił na blat skromny mieszek.

- Nie tak się umawialiśmy, dziecko.

Mephisto był podstarzałym już mężczyzną, który jednak prezentował się nienagannie. Siwizna zdobiąca jego skronie zdawała się dodawać mu powagi. Surdut w kolorze głębokiego granatu leżał na nim idealnie, a wzrok brązowych oczu spoglądających zza złotych oprawek okularów mroził krew w żyłach.

Król Złodziei, bo tak o nim wołali, uratował mnie z rynsztoka, kiedy byłam zaledwie podlotkiem. Dosłownie. Wyłowił małą kruczowłosą dziewczynkę z ulicznej rzeki gównem płynącej. Wzruszająca historia. Szkoda, że w rzeczywistości taka nie była.

Mephisto przez jakiś czas zgrywał dla mnie ojca. Nauczył mnie wszystkiego, co znam. Gildia była dla mnie domem, lecz szybko zaczęłam dorastać, a wtedy zrozumiałam jego prawdziwe motywacje. Od zawsze szkolił mnie na złodziejkę i cholera, naprawdę byłam w tym dobra. Idealna przybrana córka, klejnot złodziejskiego półświatka. Może i rzeczywiście by tak było, gdyby głosy nie zaczęły zagłuszać mi logicznego myślenia. Miałam wszystko - predyspozycje i wspaniałego choć bezwzględnego nauczyciela. Nie dane było mi jednak spełnienie jego marzenia.

- Mam to, o co prosiłeś. Po drodze wystąpiły pewne... komplikacje - Spojrzałam prosto w jego ciemne oczy, które jednak zachowały nieodgadniony wyraz.

- Dokumenty.

Jego warknięcie sprawiło, że mimowolnie się skrzywiłam. Sięgnęłam za pazuchę, skąd wyciągnęłam pomięte kartki papieru. Gdzieniegdzie widać było ślady krwi, jednak pismo dało się spokojnie odczytać. Były to informacje o transporcie drogocennego towaru, które miałam po cichu zwinąć od nadętego kupca.

Mephisto chwycił papiery i nawet na nie nie patrząc, przytrzymał nad płomieniem świecy. Kartki zajęły się ogniem. Uchyliłam usta, chcąc krzyknąć, jednak nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Mężczyzna wstał i cisnął płonącymi dokumentami o podłogę, a następnie je zdeptał.

- Tym wszystkim mogę jedynie podetrzeć sobie dupę z uwagi na to, że nasz kochany kupczyk wyzionął właśnie ducha - Mephisto podszedł do mnie powolnym ociężałym krokiem. Chwycił mnie delikatnie za brodę i uniósł do góry tak, że nasze spojrzenia się spotkały. - A wraz z nim te pierdolone ladacznice, które zwykł nazywać żoną i córką.

- Musiałam się chronić - wybełkotałam. Nie była to prawda, ale umiejętne zatajanie faktów już nieraz ratowało mi skórę. - Gdybym pozwoliła im żyć, to Gildia byłaby skończona. Ty byłbyś skończony!

Plask!

Siarczysty policzek cholernie bolał, jednak byłam przyzwyczajona do tego uczucia. Pieczenie nie zdążyło nawet rozlać się po całej mojej twarzy, kiedy ta na powrót znalazła się w szorstkiej męskiej dłoni. Mephisto ścisnął moją żuchwę w taki sposób, że niemal poczułam chrupnięcie, a następnie rzucił mną o podłogę. Zęby zadzwoniły po spotkaniu z twardym drewnem, a z przygryzionego języka buchnęła świeża porcja krwi.

- To - podniósł sakiewkę z biurka, a złoto znów brzęknęło - twoja dola z ostatniego zlecenia. Bardzo mi przykro, że już nigdy w życiu jej nie zobaczysz. A teraz zejdź mi z oczu.

Wyjął z kieszeni wyszywaną złotą nicią chusteczkę i dokładnie wytarł dłonie, które mimo chwilowego kontaktu fizycznego z moją brudną osobą, zdążyły się już zabarwić na czerwono. Po wszystkim wrócił do przeglądania swoich papierów, nie poświęcając mi już więcej uwagi. Skoro spieprzyłam zlecenie, nie byłam dla niego warta więcej niż rupieć.

Zebrałam w sobie wszystkie siły, a potem wstałam i wyszłam, jak nakazał. Tak po prostu.

Gruby Hawke patrzył na mnie z uśmieszkiem, który chętnie starłabym mu z gęby. Droga przez korytarz wydawała się trwać jakby wieczność, ale w końcu doszłam do swojego pokoju i szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi. Izbę oświetlało tylko wątłe światło księżyca i wtedy przypomniałam sobie o kaganku. Niech to szlag.

Padłam wykończona na posłanie i gapiłam się tępo w spływające po szybie krople deszczu. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Pohukiwanie tej przeklętej sowy znów wzbudziło w moim ciele nieprzyjemny dreszcz.

- Jesteś do niczego!

- Tępa suka!

- Krew, krew, krew!

Złapałam się za głowę i próbowałam uciszyć przekrzykujące się głosy, jednak na nic się to zdało.

Wróciły.

Śpiewy ciemnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz