Biuro

2 0 0
                                    

Zziajany dobiegł do autobusu linii czterdzieści pięć, ale ledwo. Drzwi prawie go przytrzasnęły, ale na jego szczęście zdążył złapać równowagę i chwycił się niebieskiej poręczy. Autobus nie był jeszcze przepełniony, ale już przy kolejnym przystanku to się zmieniło. Teraz spocone ludzkie ciała mimowolnie ocierały się o jego kurtkę i jeansy w kroju straight. Jedną ręką trzymał się kurczowo barierki a drugą przeczesał włosy, które poprzyklejały mu się do lepkiego od potu czoła i poprawił pasek swojego plecaka we wzorze moro. Przekartkował myśli, aby upewnić się, czy spakował wszystko czego potrzebował. Bidon z wodą - jest, przepustka do biura - jest, tabliczka czekolady - jest, kanapki - też są a jeśli chodzi o telefon i klucze do domu to ma w kieszeni. No to chyba wszystko wziął. W swoim zamyśleniu prawie przegapił swój przystanek. Przepchnął się przez ludzi i wysiadł szybko z autobusu. Nie chciał znowu ryzykować przytrzaśnięciem. Głęboko odetchnął, wpuszczając do płuc wątpliwej jakości miastowe powietrze. "Muszę znowu wybrać się nad morze, zanim kompletnie mi odbije". Zszedł po schodach i przeszedł przez tunel podziemnego przejścia. Wyszedł po drugiej stronie ulicy a przed nim ukazał się tak dobrze mu znany i znienawidzony biurowiec, w którym pracował. Mimo, że jeszcze przed chwilą się spieszył to teraz szedł powoli z niechęcia wypisaną na twarzy. Nacisnął na klamkę drzwi frontowych i lekko je popchnął. W środku zdjął plecak z ramienia i wyjął przepustkę. Czuwał nad nim ochroniarz, który najwyraźniej bardzo poważnie traktował swoją pracę, bo nie spuszczał Franza z oczu. 

-Hej Harry, jak dzień mija?

-Całkiem - odrzekł ochroniarz półgębkiem.

-Aha, no to w porządku. Miłego dnia. - Rzucił Franz przechodząc przez bramkę, która wydała z siebie szybkie pikanie po przyłożeniu przepustki.

-Tobie też Frank.

-Franz... - Powiedział cicho. "Pracuję tu już jebane dziesięć lat a ten idiota dalej nie pamięta mojego imienia, no co za kutas". Przeszedł przez długi korytarz, przystanął na jego końcu i wcisnął guzik wzywający windę. Koło niego stała dziewczyna, na oko dwadzieścia lat, nie widział jej tu nigdy, ale nic w tym zresztą dziwnego, w budynku stacjonuje wiele firm i pracuje tu jeszcze więcej ludzi. Była elegancko ubrana, blond włosy z odrostami miała związane w koka. Była dość mocno umalowana, więc może wcale nie miała dwadzieścia lat, ale kogo to obchodzi. Franz grzecznie się do niej uśmiechnął ustami, ale oczy miał zmęczone i bez wyrazu. Odwzajemniła uśmiech. Drzwi windy otworzyły się, wsiedli do środka. Franz wcisnął guzik z numerem jedenaście.

-Na które piętro?

-Dwudzieste dziewiąte poproszę.

Nacisnął i na ten przycisk, za co został nagrodzony kolejnym uśmiechem od dziewczyny. Jechali w ciszy, każdy wpatrzony w swoje buty. Franz znowu myślami wrócił do paczki, którą dziś odebrał. "Osobliwe". 

-Halo? To chyba pana piętro.

Franz spojrzał na nią, później przed siebie.

-O faktycznie, dziękuję bardzo! - Rzucił wychodząc z windy. Przeszedł przez korytarz, którego podłoga wyłożona była miękkim materiałem. Sunął w stronę swojego biurka, kiwając po drodze głową napotkanym współpracowniczkom i współpracownikom. Tak naprawdę to z nikim tu nie trzymał, ale starał się też nikomu nie podpaść. Nie było tu ludzi, z którymi mógłby się spotkać poza pracą, ale całkowicie mu to odpowiadało, bo za nikim stąd nie przepadał. "Banda zarozumiałych snobów" - tak właśnie myślał o ludziach z biura. Poszedł do swojego biurka i zajął przy nim miejsce. Biurko było dosyć puste nie licząc paru książek, które czytał dla zabicia czasu. Głównie podrzędne kryminały, choć leżało parę wartych uwagi. Plecak położył po lewej stronie od monitora i wypakował z niego bidon z wodą. W teorii nie można było trzymać napojów przy komputerach, ale i tak wszyscy to robili i nikt nie zwracał na to uwagi. Otworzył szafkę, znajdującą się po prawo od niego i wyjął z niej notes. Miał tam wszystko co mu było potrzebne. Numery klientów, aktualne rabaty i porozpisywane ceny dotyczące wszystkich materiałów, które dostarczali. Przejrzał notes, przejechał palcem po stronie i zatrzymał się na numerze do pana Hoovera. Wpisał numer w telefon służbowy, które również wyjął wcześniej z szuflady i zadzwonił.

-Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Albertem Hooverem? Wspaniale! Rozmawialiśmy wczoraj o umowie na 5 lat dla pana firmy. Uhm, jasne. Dobrze, w takim razie do zobaczenia jutro! Miłego dnia.

"Jeśli mi się uda z tą sprzedażą to zgarnę niezłą prowizję. Może w końcu uda mi się wymienić klimatyzację w mieszkaniu. Zresztą, lepiej na nic się nie nastawiać". Podzwonił jeszcze po klientach, co zajęło mu trochę czasu i udał się do kierownika w sprawie spotkania z panem Hooverem. Miało się bowiem ono odbyć w restauracji w centrum miasta, więc musiał poinformować o tym przełożonego. Przeszedł na sam koniec korytarza i stanął przed biurem Marlowa. Poprawił włosy wyprostował swoją błękitną koszulę, zacisnął brązowy krawat i zapukał.

-Proszę!

Otworzył drzwi i wszedł do środka. Biuro Jackiego Marlowa było lekko ujmując kiczowe. Na ścianach powywieszane były jego dyplomy oprawione w złote ramki, oraz plakaty motywacyjne, które tylko wzbudzały agresję u Franza. Sam Jackie też wyglądał po prostu śmiesznie. Jaskrawo żółta koszula i marynarka w pseudo hawajskie wzory a do tego jeszcze biała muszka w czerwone kropki. Franz czasem się zastanawiał, czy Marlow nie jest aby ślepy, ale było to raczej mało prawdopodobne wnioskując po tym jak zawsze potrafił mało dyskretnie gapić się na biusty pracownic. Gdyby Franz go nie znał, mógłby pomyśleć, że ten jest alfonsem lub pracuje w cyrku. Chociaż w zasadzie praca w cyrku nie dużo różniła się od tego co Jackie tu robił. Był podobno bratankiem właściciela firmy czy coś w tym rodzaju. W każdym razie każdy wiedział, że jego sukces nie jest wynikiem jego wspaniałych wyników w pracy, czym zwykł się nieustannie przechwalać. Franz z całego serca gardził tym klaunem.

-Hej Jackie, mam jutro spotkanie z klientem w restauracji. Wiesz ten pięcioletni deal? 

-Tak jasne, wiem o czym mówisz!

Franz patrząc na jego bezmyślną minę miał pewne wątpliwości czy Jackie faktycznie wie o co chodzi.

Także w razie czego jutro mnie nie ma. Po wszystkim przyniosę rachunki do kadr.

Chciał obrócić się już w stronę drzwi, gdy Jackie westchnął z ubolewaniem a na jego twarzy pojawił się grymas zażenowania.

-No właśnie, w sprawie tych rachunków... Niestety, ale w tym miesiącu pojawiły się jakieś problemy z zaksięgowaniem niektórych kwot no i... Będziesz musiał wyłożyć z własnej kieszeni.

-Słucham? To chyba jakiś żart?

-Wybacz, ale niestety nie. Nie mam na to żadnego wpływu, ale firma na pewno ci się kiedyś odwdzięczy! - Wyszczerzył zęby do Franza.

-Aha, jasne. - Gniewnie rzucił do niego Franz, po czym gwałtownie się obrócił i prawie trzasnął drzwiami wychodząc z biura. "Co ten kretyn sobie myśli?! Kłopoty z pewnymi kwotami! Też mi coś, ciekawe skąd te kłopoty wynikły? Wnioskując po nowym sprzęcie w jego biurze, zakładam, że on nic nie ma z tymi kwotami wspólnego, a w życiu!". Franz był wściekły, ale postanowił nie okazywać tego za bardzo. Mimo wszystko jest profesjonalny. Wrócił do swojego biurka, wyjął z plecaka kanapki, wziął też bidon i zwrócił się w stronę pokoju socjalnego. Spojrzał na zegarek. Była siedemnasta, o tej godzinie raczej nikogo tam nie będzie, wszyscy są pewnie na fajce. Wszedł do socjalnego, położył na stoliku swój prowiant i usiadł na krześle. Był trochę głodny, więc dość szybko wsunął obie kanapki, które ze sobą wziął i popił paroma dużymi łykami wody. Nagle zrobił się bardzo senny. Zapomniał wziąć z plecaka czekolady a nie miał już siły wstać. Próbował przez chwilę nie zasnąć, lecz głowa tak bardzo mu ciążyła. Położył ją na swoich dłoniach rozłożonych na stole i zasnął.

Osobliwy umysł Franza SmithaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz