1.

6 1 1
                                    

Mari

Tamtego dnia, padał deszcz. Niebo było spowite chmurami. Zakrywały każdy jego centymetr, jakby powstrzymywały je przed runięciem na ziemię. Krople deszczu leniwie spływały po szybie a ja wpatrywałam się w nie jak dziecko zastanawiając się która będzie szybsza. Przyglądałabym się im w nieskończoność jednak autobus zdążył zatrzymać się na moim przystanku. Podniosłam torbę z siedzenia i wbiłam się w tłum wychodzących studentów.

Połowy z nich nawet nie kojarzyłam a przecież chodzimy do tej samej szkoły. Założyłam kaptur i wyszłam z autobusu. Gdy tylko moje buty zetknęły się z asfaltem ruszyłam sprintem w stronę drzwi wejściowych. Na szczęście były na tyle blisko, że nie zdążyłam całkowicie zmoknąć.

Weszłam do środka i pośpiesznie skierowałam się w stronę podziemnej szatni. Odnalazłam moją ukochaną szafkę, była o smarowana od gury do dołu napisami takimi jak wariatka czy świruska. Nie przeszkadzały mi one, zdążyłam przywyknąć do bycia „tą dziwną". Zdjęłam kurtkę i żuci łam ją do środka szafki. Spojrzałam na swoje odbicie w niewielkim lustrze wiszącym na drzwiczkach szafki. Poprawiłam swoje śnieżnobiałe loki i opuściłam szatnię.

Powolnym krokiem ruszyłam korytarzem w stronę sali lekcyjnej. Po drodze spotkałam kilka osób ze swojej klasy. Rozpieszczone bachory, większość z nich to dzieciaki z bogatych rodzin. Uwielbiają wręcz imprezować a nawet szkoły nie skończyli. Starałam się o nich nie myśleć jednak nie było to tak proste jak mogłoby mi się wydawać. Byłam już prawie w pełni spokojna gdy jakaś dziewczyna dmuchnęła prosto we mnie dymem papierosowym. Zmierzyłam ją wzrokiem zapisując jej twarz w pamięci. Później wpiszę ją na czarną listę, bo przecież nie ma to jak nowy wróg w w pierwszy dzień roku szkolnego.

Gdy w końcu dotarłam pod odpowiednią salę, położyłam torbę na podłodze i usiadłam na ławce obok. Naprzeciwko siedziały jakieś dziewczyny, obydwie nawijała jak moja babcia w święta. Jakby to miała być ich ostatnia rozmowa. Na moje szczęście dzwonek zadzwonił w samym środku ich jakże interesującej konwersacji na temat tego co jadły na śniadanie. Leniwie podniosłam się z ławki, stanęłam tuż przy drzwiach by nikt przypadkiem nie zajął mojej ławki.

Nauczycielka jak zwykle spóźniła się kilka minut. Na szczęście do jej przybycia większość klasy zdołał zebrać się przed salą. Polonistka ze stoickim spokojem przepchała się do drzwi by móc w końcu zacząć lekcję. Gdy tyko przekręciła klucz w zamku, wszyscy wbiegli do sali. Ledwo udało mi się dotrzeć do mojej ukochanej ławki przy oknie. Jak zwykle siedziałam sama, większość klasowych gwiazdeczek wolała usiąść w pierwszej ławce niż choć podejść do mnie. Nie żeby mi to przeszkadzało.

Wyciągnęłam z torby pierwszy lepszy zeszyt i piórnik. Otworzyłam zeszyt i zaczęłam kreślić jakieś bazgroły, bo przecież nie da się inaczej nazwać mojego pisma. Polonistka jak co roku ględziła na temat systemu oceniania i innych bzdetów. Jednak tym razem jej monolog przerwał trzask otwierających się drzwi.
- Przepraszam za spóźnienie!!! 
Do sali wbiegła średniego wzrostu brunetka, jej falowane włosy sięgały prawie pasa. Natomiast jej pełne blasku niebieskie oczy zapierały dech w piersiach. Lekko zaczerwieniona stanęła na środku sali, tak jakby nie wiedziała co ma robić.
- Ana prawda - odezwała się w końcu polonistka.
- T-tak.
- Pierwszy dzień w nowej szkole a ty już spóźniona - zganiła ją nauczycielka.
- Przepraszam... - wyszeptała drążącym głosem.
- Ten jeden raz ci odpuszczę. Ale tylko ze względu na zaistniałą sytuacją. Klaso wiem że jesteście już w drugiej klasie i przywykliście do siebie jednak od dziś Ana również będzie do niej należeć. Mam szczerą nadzieję że nie sprawicie jej żadnych kłopotów - polonistka na odchodne powiedziała. - Możesz już usiąść.

MariAna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz