Jeongguk ma jedynie dwadzieścia trzy lata, kiedy wydaje mu się, że całkowicie zmarnował sobie życie. Nie dożył jeszcze trzydziestki, kiedy jest święcie przekonany o tym, że nietrafnie wybrany kierunek studiów z pewnością pogrzebał jego przyszłość zawodową; zrównał z ziemią wszystko, na co pracował od samego początku swojej edukacji. W rzeczy samej bowiem, od zarania dziejów wbijano mu do głowy, że ma niesamowite predyspozycje do prowadzenia biznesu, nie wspominając nawet o żyłce do przybijania dobrych interesów – najwidoczniej powtarzano mu to wystarczająco często, aby w pełni uwierzył w prawdziwość owych sugestii. Ślepo podążając za sugestiami płynącymi ze strony najbliższego mu środowiska, tak naprawdę... chyba delikatnie się zagubił. Całkowicie zapomniał o tym, że brzemię własnej przyszłości; swój osobisty krzyż będzie nosił samodzielnie już do końca swojego życia. Z tej racji, ostatnie zdanie zawsze powinno było należeć tylko i wyłącznie do niego. Nie do jego rodziców; czy do kogokolwiek innego.
Cóż – wielka szkoda, że do podobnej konkluzji dochodzi dopiero po zdobyciu tego niepotrzebnego dyplomu ukończenia studiów, którego prawdopodobnie nigdy nie wykorzysta. Dopiero po spędzeniu trzech lat w zgiełku tłocznego miasta, w apartamencie bez własnego balkonu, pomiędzy ludźmi zachłyśniętymi tym wyczerpującym wyścigiem szczurów. Biorąc to pod uwagę, naprawdę nietrudno mu się dziwić, że uznaje ten czas za nieodwracalnie zniszczony, całkowicie zmarnowany.
Może właśnie z tego powodu... robi wszystko, co tylko możliwe, aby choć trochę cofnąć się w czasie do momentu, kiedy wszystko wydawało się być zdecydowanie lepsze? Łatwiejsze?
Prawdopodobnie. Nie ma żadnego innego wytłumaczenia na to, że wraca do swojego rodzinnego miasteczka z niechlujnie spakowaną walizką i głową pełną męczących zmartwień. Przybywa do miejsca, z którego niegdyś pragnął się tak desperacko wyrwać; wyswobodzić się z tych niemiłosiernych sideł, którymi był obwiązany przez większość swojego dzieciństwa, bez zważania na wiążące się z tym konsekwencje. Kiedyś nie potrafił wyobrazić sobie własnej przyszłości w tymże miejscu, ale teraz? Chyba trochę tego żałuje. Tego młodzieńczego cynizmu, z którego każdy przecież w końcu wyrasta. Tego ogromnego uprzedzenia względem swojego domu, z którym – mimo wszystko – wiąże też wiele przyjemnych, dobrych wspomnień.
Mały sklep ze świeżym pieczywem na rogu głównej ulicy, do którego chodził każdego ranka przed odjazdem szkolnego autobusu. Prowizoryczne boisko, na którym lokalna drużyna czasami rozgrywała równie prowizoryczne mecze. Nawet ten dziki staw za domem ich byłej nauczycielki muzyki, która zawsze próbowała ich z niego przeganiać. Kiedy myśli o tym z perspektywy czasu? Stopniowo uświadamia sobie, że to wszystko miało swój unikalny charakter; może nawet pewien urok. Jeongguk potrafi go docenić dopiero po odczuciu jego straty.
Szczególnym uczuciem nostalgii darzy ten wartki strumyk przepływający przez środek lasu, który piętrzy się na samym skraju miasteczka. Kiedy po upływie długiego czasu, ponownie moczy w nim swoje nagie stopy; kiedy robi to po byciu odseparowanym od przejawów natury przez kilka lat, siedząc na gładkim kamieniu usytuowanym tuż przy jego brzegu... po prostu nie potrafi przestać się uśmiechać. Grymas ten jest jednak trochę przygnębiony, nie widać w nim prawdziwego cienia radości. Dlaczego?
Ponieważ pamięć rzeczywiście go nie zawiodła.
Ta woda zawsze była taka...
— Mówiłem ci, że będzie ciepła!
Końcówka lata, początek klasy maturalnej. Promienie słonecznie intensywnie przedzierają się przez korony wysokich drzew, kończąc swoją nużącą wędrówkę prosto na opalonej twarzy Jeongguka. Zatrzymują się głównie na jego policzkach, które – tak jak zawsze w podobnych okolicznościach – przybierają krwisto czerwony kolor. Aczkolwiek nie jest to wypadkową wysokiej temperatury, która aktualnie panuje na zewnątrz.