Pomimo wszelkich, zasadnych uprzedzeń z czasów młodości, rodzinny dom Jeongguka nigdy nie wyglądał niczym swoiste więzienie czy pułapka bez wyjścia; przynajmniej nie wizualnie. Ot, skromny budynek na kompletnym uboczu: uposażony w urokliwy ogródeczek wypełniony kolorowymi kwiatami czy drzewami owocowymi, które zostały posadzone jeszcze przed jego narodzinami. Do tego nieco zawilgocona piwnica, parny strych i kilka pokojów, w których mieści się cały ich życiowy dobytek. Wyjątkowo charakterystycznym pomieszczeniem chatki jest przestarzała kuchnia, która została zaprojektowana jeszcze za życia jego babci; do dnia dzisiejszego można w niej znaleźć wszelakie garnuszki czy zastawę, której używała, gdy owy budynek należał jeszcze do niej i jej męża. Matka Jeongguka, niebywale wierna tradycji oraz gustowi swojej rodzicielki, nie ma zamiaru pozbywać się antycznego wyposażenia tejże kuchni za żadne skarby świata.
Można by rzec, że równie charakterystycznym elementem wyposażenia od niedawna stał się zapach świeżo pieczonego ciasta. Pani Jeon, od niedawna zafrapowana zgłębianiem wszelkich tajników pieczenia z zachodu, do tej pory przestudiowała już co najmniej kilka woluminów wypełnionych rozmaitymi przepisami – można pokusić się nawet o stwierdzenie, że kobieta pozostaje tak samo niezmienna jak pomieszczenie, w którym spędza większość swoich dni. Prawdopodobnie jedyną rzeczą, która uległa jakiekolwiek przemianie jest wcześniej wspomniana różnorodności pośród wypieków, jakie potrafi przygotować z pamięci. Jeszcze kilka lat temu jej umiejętności ograniczały się jedynie do wyrobu jabłecznika lub sernika na kruchym spodzie. Dzisiaj zaś, na kuchennym blacie odnaleźć można pokaźny blok czekoladowy przyozdobionym czymś na wzór czerwonego kremu. Prawdopodobnie jest on zrobiony na bazie truskawek, odkąd tenże owoc jest bezgranicznie uwielbiany przez jej jedynego syna.
Kiedy Jeongguk wkracza do tego znajomego pokoju, na jego policzkach nadal można odnaleźć wyschnięte ścieżki łez, którymi zalewał się jeszcze godzinę wcześniej. Ten fenomen nie jest jednak w żadnym stopniu obsceniczny – tylko niezwykle spostrzegawczy obserwator byłby w stanie dojrzeć cały smutek oraz rozsierdzenie, jakie kryją się za jego perfekcyjnie sfabrykowanym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Kto inny zwracałby uwagę na tak drobne szczegóły, jakimi są niezdrowo zaciśnięte zęby czy nerwowo drgająca powieka?
Matka Jeongguka z pewnością do owego grona nie należy, jakkolwiek dziwne by się to nie wydawało.
Kobieta nigdy nie pałała się byciem zainteresowaną emocjami czy jakimikolwiek sytuacjami życiowymi, z jakimi kiedykolwiek zmagał się jej syn. Postrzegała go raczej osobę, z którą była zwyczajnie połączona poprzez mocne więzi biologiczne – w zasadzie trudno stwierdzić, czy owe połączenie zostało stworzone z jej własnej woli; Jeongguk od zawsze podejrzewał, że jego narodziny były raczej kwestią nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, niżeli długo wcześniej planowanym wydarzeniem. Skoro już przyszedł na świat, rodzice musieli się nim zająć, ponieważ poniekąd stał się ich kolejnym obowiązkiem: trzeba było zapewnić mu czyste odzienie, karmić go odpowiednim jedzeniem, posłać go na wszelakie zajęcia pozaszkolne i stworzyć z niego osobę, do której mogliby się z dumną przyznać. Szczególnie wielką uwagę przykładali do ostatniego z wymienionych aspektów ich rodzicielstwa. W zasadzie to ciągle się tym przejmują. Tym, aby nie musieli się za niego wstydzić.
Ale może to było tylko jakieś durne, niczym niepodparte uprzedzenie ze strony Jeongguka? Patrząc na sprawę logicznie, to nigdy mu niczego nie brakowało – dostawał dobre prezenty na urodziny oraz pod choinkę, posiadał swój własny pokój i jeździł na wszelakie wycieczki szkolne, które wcale nie były szyte na miarę budżetu, jakim wówczas władali jego rodzice. Biorąc to wszystko pod uwagę, może to nawet słuszne, aby wnioskować, że w zamian za te wszystkie korzyści oraz dobroci... pragnęli dostać od niego coś w zamian? Inna sprawą jest fakt, że praktycznie zmusili go do pozostania ich osobistym niewolnikiem – zaczęło się od niewinnego wybrania mu ścieżki zainteresowań oraz profilu w liceum, skończyło na posłaniu go na uniwersytet, który nie był w żadnym stopniu powiązany z jego prawdziwymi pasjami.