𝗯𝗹𝗼𝗼𝗱 𝗶𝗻 𝘁𝗵𝗲 𝗰𝘂𝘁

717 52 61
                                    

❧

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Dazai nie pamiętał swojego życia przed tym, jak trafił do Portowej Mafii.

Zupełnie jakby jako nastolatek został znikąd zesłany na Ziemię, lądując od razu w półświatku portowego miasta. Jakby wszystko, co stało się przedtem, zostało mu wymazane z pamięci; jakby jego umysł był tabula rasą aż do jego czternastego roku życia. Nie znał swoich rodziców, nie znał wówczas innego miejsca, które mógłby nazwać domem, poza zapyziałem kontenerem towarowym, stojącym gdzieś na granicy portu, czy mafijną siedzibą, gdzie okazjonalnie udało mu się przenocować — jeśli akurat był w stanie ubłagać o to Moriego. Przez jakiś czas uznawał nawet Ougaia za swojego ojca — w końcu nie miał przy sobie nikogo innego, kogo w równym stopniu by obchodził. Nie pamiętał nikogo więcej, kto byłby z nim od samego początku. Nikt więcej nie zapewnił mu dachu nad głową — nawet, jeśli była to tylko obskurna klitka.

Ale rodzice chyba nie robiliby ze swoim dzieckiem tego, co robił z nim Mori.

Dotyk jego rąk prześladował go w koszmarach przez kolejne lata. I był powodem, dla którego pod materiałem poszarzałych, niezmienianych już od kilku dni bandaży ciągnęły się głębokie blizny.

Blizny, które Dazai tego wieczoru znów zmienił w otwarte rany.

Stał pod drzwiami mieszkania, w którym nie pojawiał się już w ostatnim czasie tak często, jak kiedyś. Tępo wpatrywał się w numer, widniejący na pozłacanej tabliczce. Od jej powierzchni odbijało się światło księżyca, wznoszącego się nad Jokohamą, wpadające przez ogromne szyby, wyściełające ściany holu na całej długości. Znajdował się na najwyższym piętrze jednego z jokohamskich apartamentowców.

Ręce trzęsły mu się tak mocno, że każdy ruch sprawiał mu trudność. Uniesienie dłoni i przyciśnięcie dzwonka zajęło mu dłuższą chwilę. Skąpany w czerwieni materiał bandaża rozwinął się już z jego lewego nadgarstka. Krew płynęła od zgięcia w jego łokciu, przez całe przedramię, aż do wnętrza dłoni, kąpiąc z opuszków palców na marmurową podłogę. Osamu pozostawił za sobą ścieżkę karmazynowych kropel na posadzce już od wejścia do budynku.

Minęło kilka sekund. Nim usłyszał szmer kroków po drugiej stronie drzwi, jeszcze wcześniej dotarło do niego donośne ujadanie psa. Dazai zmarszczył brwi, krzywiąc się. Za każdym razem zapominał, że przychodząc tutaj, będzie musiał nie tylko znosić poirytowanie rudowłosego, ale także obecność i warczenie Pétrusa — jego dobermana, którego mafijny herszt traktował jak swoje własne dziecko, śpiąc z nim w jednym łóżku i otulając go za każdym razem swoją satynową pościelą, karmiąc go krwawym stekiem i spędzając każdą wolną chwilę na zabawę z nim, a który zachowywał się bardziej, jak jego osobisty bodyguard, kiedy tylko była taka potrzeba. Osamu mógł się założyć, że nawet przed chwilą rzucał mu jakieś drogie zabawki, nim usłyszał dzwonek do drzwi.

Zamek trzasnął, klamka przechyliła się, a Dazai stanął twarzą w twarz ze swoim byłym partnerem, z kimś, kogo ci wokół niego znali raczej jako jego największego wroga. Osamu sam wierzył w taki stan rzeczy między nimi — ale tylko przez chwilę. Czasem tęsknił za czasami, gdy byli dwójką piętnastolatków, skaczących sobie do gardeł. Wówczas ich relacja wydawała się być choć odrobinę łatwiejsza.

blood in the cut ❧ soukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz