Rozdział 2

115 13 31
                                    

                                     Jules
                          Wianek ze stokrotek

Podczas gdy inni medytują, stosują przeróżne techniki oddechowe, wychodzą na zewnątrz pobiegać i męczą się fizycznie, aby stawić czoła stresowi, ja zamykam się w swoim pokoju. Zakładam słuchawki, włączam na maksymalną głośność muzykę i odcinam się od wszystkiego co mnie dręczy. Wyciszam natrętne myśli przeróżnymi melodiami. Od dziecka uwielbiałam tak robić, aż do dziś, gdy nie potrafię bez tego żyć. Uzależniłam się od uciekania, chowania się we własnym świecie, bo tylko tam głosy, które męczyą moją głowę, odchodzą w zapomnienie.

Poza tym, muzyka pomaga mi się skupić.

W moich słuchawkach rozbrzmiewa jedna z moich ulubionych piosenek: „I Did Something Bad" od Taylor Swift, która wprowadza mnie w nastrój raczej spokojny, ale jednocześnie sprawia, że chociaż jedna część mojego ciała musi poruszać się do jej rytmu. Tym razem padło na prawą stopę, którą postukuję o podłogę.

Po powrocie do domu od razu wzięłam się za naukę.
Zaczynając od nauk ścisłych, które zajęły mi najwięcej czasu. Później przerobiłam języki obce i skończyłam na najłatwiejszym i moim ulubionym, czyli matematyce. Królowa nauk, uznawana za najtrudniejszą, nigdy nie stanowiła dla mnie problemu.

Korzystam z okazji, że w ciągu kolejnych dwóch tygodni nie mam zaplanowanego żadnego sprawdzianu ani kartkówki i powtarzam materiał, na każdy przedmiot z tygodniowym wyprzedzeniem.

Słońce powoli zachodzi za horyzont, a jego ostatnie promienie wpadały do mojego pokoju przez duże balkonowe okno.

Dochodziła już osiemnasta, co oznaczało, że nadszedł czas na moją wieczorną rutynę.

Chociaż wiedziałam, że mama nie będzie zadowolona z mojej czterogodzinnej nauki, bo dla niej to za mało, to i tak wstałam z obrotowego krzesła, rzuciłam słuchawki razem z telefonem na łóżko obok i cichym jękiem rozprostowałam obolałe plecy.

Godzinne siedzenie bez przerwy w jednej pozycji nie należało do najprzyjemniejszych.

Wybierałam właśnie strój do biegania, a przynajmniej starałam się go wybrać. Szło mi wręcz opornie.

— Mam za dużo ciuchów... — wymamrotałam do siebie, kręcąc w rozbawieniu głową.

Lubiłam codziennie ubierać się w coś innego, czystego i oryginalnego. Zdecydowanie mogłam nazwać się też zakupoholiczką.

W końcu wyjęłam z szafy szare legginsy, które otulały perfekcyjnie, każdą moją krągłość. Nie, żeby mi na tym zależało... Dobra, zależało i to bardzo. Zawsze musiałam wyglądać idealnie, albo przynajmniej bardzo dobrze.

Położyłam je na łóżku po czym ponownie zanurkowałam w szafie po biały t-shirt. Założyłam ubrania na siebie i poprawiłam swojego koka, który ucierpiał podczas mojej nauki przez mój nerwowy tick wyciągania pojedyńczych pasemek.

Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze po czym wyszłam z pokoju.

Gdy otworzyłam drzwi przywitał mnie mój czworonożny przyjaciel. Nachos grzecznie siedział za nimi pewnie od czasu, aż wróciłam ze szkoły.

Już nauczyłam się aby pod żadnym pozorem nie wpuszczać go do swojego pokoju, gdy nie mogę skupić na nim całej swojej uwagi, bo straszny z niego bałaganiarz. Raz zapomniałam zamknąć drzwi od pokoju na klucz, bo oczywiście nauczyłam go też je otwierać, więc teraz musiałam się dodatkowo zabezpieczać. Tego dnia, gdy wróciłam ze szkoły mój pokój wyglądał jakby przeszedł przez niego huragan. W dodatku nie potrafiłabym się skupić gdyby co chwilę zaczepiał mnie łapą albo lizał stopy.

Made to love [16+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz