- Czekaj - zawołał Jack za Buckim.
Bucky to jest przyjaciel Jackiego z którym podróżuje. Jest wysokim mężczyzną z brązowymi włosami i niebieskimi oczami. Zajmuje się czarami i miksturami, uwielbia sporządzać nowe napoje magiczne. Bucky był na szczycie nie wielkiego pagórka.
- Chodź, musisz to zobaczyć - odpowiedział mu.
Gdy wdrapał się na wzgórze, ujrzał las rozciągający się od wschodu do zachodu. A za lasem - Carmlord.Wielkie miasto z ogromnym, kamiennym zamkiem. Widać go z daleka. Zeszli z górki i poszli do lasu. Staneli przed wejściem i Jack spojrzał w górę. Był dużo większy niż mu się wydawał na tamtym wzgórzu. Drzewa były wysokie na 100 metrów. Stwierdzili że będą szli wzdłuż potoku, który według mapy ma ich poprowadzić aż do samego Carmlordu. Przy wejściu do lasu Jakc znalazł ślad łapy niedzwiedzia - był świeży. Jako że był łowcą, stwierdził że podąża za tym śladem i upoluje coś do jedzenia.
- Bucky, patrz - powiedział do niego, wskazując jednocześnie palcem na ślad łapy - chodź za mną.
- Dobra, ale lepiej uważajmy na siebie - odparł - nie chcemy znów mieć takich problemów jak miesiąc temu.
Miał kompletną rację. Ich ostatnie polowanie skończyło się na tym że niedźwiedź polował na nich, a nie oni na niego. Szli za śladami niedźwiedzia aż w głąb lasu. Minęli polanę i doszliśmy do małego jeziorka, gdzie niedźwiedź pił wodę. Był on wielki, większy od niedźwiedzi które widzieliśmy.
- Dobra, ja zajdę go od tyłu. A ty spróbuj pozbawić go węchu, którymś ze swoich zaklęć - powiedział do Buckiego - tylko tym razem nie pomyl zaklęć - dodał po chwili.
- Jack, proszę cię - odparł Bucky - tym razem nie pomylę, a po drugie nie pozbawię go węchu, tylko osłabie jego węch.
- Zwał jak zwał - odpowiedział - nie pomyl zakręć, tylko o to cię proszę.
Zostawił go w miejscu, gdzie obserwowali niedźwiedzia. Zaczął coś mruczeć pod nosem z zamkniętymi oczami. Jak zawsze wyglądał na skupionego podczas rzucania swoich zaklęć i opierał się o swoją drewnianą, ładnie wykonaną laskę. Gdy był już ukryty za krzakiem i widział tył niedźwiedzia. Wyciągnął swój ulubiony nóż. Rękojeść nie była ozdobiona, zwykła metalowa rękojeść otoczona wąskim paskiem skóry. Ostrze tak ostre że łatwością tnie kartkę. Zaczął powoli, schylony iść w kierunku niedźwiedzia. Niedźwiedź lekko obrócił głowę w prawo i spojrzał tam gdzie siedział skupiony Bucky.
- Czarno to widzę - pomyślał.
W mgnieniu oka niedźwiedź zaczął biec w kierunku Buckiego. Szybko rzucił nożem który miał w ręce - perfekcyjny rzut - trafił prosto w oko niedźwiedzia. Zaryczał głośno z bólu i odwrócił się w moim kierunku.
- Będą kłopoty - wymruczał pod nosem.
Wściekły niedźwiedź zaczął szarżować w jego stronę .Dobył szybko swój miecz. Zrobił unik i szybkim, sprawnym ruchem wbił mu go w bok. Musiał przejechać ostrzem po sercu bo padł trupem. Gdy uderzyło jego wielkie cielsko o podłogę rozległ się huk. Bucky otworzył oczy i spojrzał na swojego przyjaciela.
- Uratowałem Ci życie idioto - zawołałe do niego. Mruknął coś pod nosem i dodał kąśliwie - nie ma za co.
Podszedł do niedźwiedzia i wyciągnął z niego nóż i miecz.
- Otwórz go i rozpal ognisko - powiedział do Buckiego wskazując na martawego już niedźwiedzia - ja umyję ostrza i zaraz pomogę Ci zebrać drewno na ognisko.
- Rozumiem że chcesz tu przenocować? - spytał Bucky.
- Tak, zauważyłeś coś podejrzanego? - odpowiedział.
- Nie - odparł - jest to dość otwarta przestrzeń i w dodatku jest to przy jeziorze. Wilki mogą złożyć nam niezapowiedzianą wizytę.
- Damy sobie radę - odparł - już nie raz mieliśmy nie zapowiedziane wizyty.
Po tym odwrócił się i poszedł w stronę jeziora żeby umyć stalowe ostrze miecza i noża. Jak tylko wsadził ostra do wody, woda zmieniła kolor na krwisto czerwony. Umycie ostrz zajęło mi dłuższą chwilę. Jak już uporał się z czyszczeniem ich, poszedł zebrać suchą trawę i drewno na rozpałkę. Ułożył suchą trawe na jedną kupkę, a drewno dał obok.
- Uporałeś się z niedźwiedziem już? - spytał Buckiego.
- Tak - odpowiedział - możesz już rozpalać ognisko - dodał po chwili.
Jak powiedział tak zrobił. Rozpalił ognisko, a on przyniósł trochę mięsa z niedźwiedzia i je usmażyli. Po zjedzeniu od razu poszli spać. Kiedy Jack wstał ognisko się żarzyło. Bucky jeszcze spał, więc postanowił nalać trochę wody do butelki którą dostałem od rodziców jak jeszcze był mały. Ledwo ich pamiętał, za każdym razem gdy próbował sobie ich przypomnieć przychodziło mu do głowy czyjś krzyk. Nie wiedział czyj jest ten krzyk .Poszedł do jeziora i napełnił butelkę wodą rozmyślając po co idzą do Carmlordu. Za każdym razem gdy pytał Buckiego o powód ich wyprawy do miasta zbywał fo. Nigdy przed tem się tak nie zachowywał. Zawsze mówili sobie o wszystkim. Gdy napełnił już butelkę wodą i wróciłem do miejsca gdzie nocowaliśmy, Bucky już wstał i był gotowy do dalszej drogi.
- Idziemy? - spytał.
- Tak, możemy iść - odpowiedział Jack.
Spojrzał na mapę którą trzymał w ręce. Była to mapa, która dał mu jego były mistrz kiedy to był jeszcze w zakonie magów. Każde dziecko, które wyróżniało się jakąś cechą było odbierane matce i brane do odpowiedniego zakonu w wieku dziesięciu lat. Bucky wyróżniał się tym że działy się w okół niego nie wyjaśnione zjawiska, jak się później okazało to rzucał zaklęcia nie wiedząc o tym. Zakon pomógł mu panować nad magią i używać jej w tedy kiedy tego potrzebował. Zaś Jakc wyróżniał się tym że jako już małe dziecko wspinał się po drzewach i potrafił poruszać się bezszelestnie , więc trafił do zakonu łowców. Są jeszcze dwa zakony. Zakon rycerzy gdzie trafiają dzieci wyróżniające się siłą i odwagą oraz zakon cienia. O tym zakonie nic nie wiadomo po za tym że istnieje i król ich wysyła gdy jest jakaś bardzo ważna misja lub gdy jest wojna którą król przegrywa. Szliśmy wzdłuż potoku przez parę godzin, wsłuchując się w wodę która po woli płynęła nigdzie się nie spiesząc. Liście drzew szumiały a ptaki śpiewały. Przeszli przez las aż doszli do niewielkiej polany, która oddzielała pole uprawne od lasu z którego wyszli.