Bajka pierwsza

31 7 14
                                    

Rakori był władcą śniegu i lodu. Biały i jasny, z twarzą jak tafla szklana. Miał biały śnieg i biały mróz. Drzewa padały przed nim, gdy szedł. Wszystko miał prawie - Pan Wiecznej Zimy.

Wszystko, prócz blasku równego klejnotom. Prócz lśniących iskier na śniegu i lodzie. 

Puste są jego białe pustkowia. Nic w nich nie tańczy, nie gra, ani żyje. Nic nie migocze na krawędzi lodu, nic się nie łamie na pryzmacie śniegu.

Poszedł Rakori do Królowej Blasku. Stanął przed jej tronem, ukłonił się nisko. Szarmancko zamiótł śniegiem. Błaga o drobinę klejnotów z jej lśniącej szkatuły, by ożywiły jego białe pola.

- Nie - odparła królowa. - Nigdy, o Panie, nie dostaniesz najmniejszej nawet iskierki. Wszystkie są moje i tylko moje.

Raz prosił Rakori. I drugi, i trzeci. Lud błagał Panią po wielokroć razy, gdy Władca Śniegu lodem i śniegiem okuł królestwo blasku. Lecz Pani Blasku była nieugięta. Ponad miarę bowiem kochała swe klejnoty. Najgorszy z nich zbyt cennym się zdawał, by miała się z nim rozstać. Biegała do skarbca, przesypywała kamienie pomiędzy palcami, cieszyła oko ich światłem. Tuliła i całowała, jak żywe stworzenia.

Pewnego dnia, gdy przeglądała swój skarbiec, wszedł Rakori do jej pałacu i stanął przed tronem. Na stopniach tronu siedział mały chłopiec, synek królowej. Jej najcenniejszy, choć najmniejszy klejnot.

- Chodź - powiedział Rakori. Wyciągnął dłoń z lodu. - Pokażę ci śnieg. Tak piękny spadł w nocy.

I wstał mały książę. Podał Królowi swoją ciepłą rączkę.

Gdy Królowa Blasku wróciła do tronu, a syna nie było, śmiertelny strach ścisnął za jej serce. Po śladach śniegu i po smugach lodu poznała Rakoriego. To, że był w tej sali. Wybiegła przed pałac, próbuje go gonić. Lecz nawet już ślady Króla rozwiał wiatr.

Wtem zobaczyła lodowy cień w dali, jak zbliża się do niej, idzie poprzez śnieg. Z każdym krokiem wolniej. Ledwie powłóczy nogami ten cień Lodowego Króla. Coś go zgina ku ziemi. Coś w jego ramionach. Coś, co go przygniata. Małe zimne ciałko.

Upadł Rakori przed Panią na twarz. Położył między nimi kawałeczek lodu. To mały zimny chłopiec. Chwilę temu żywy - już znieruchomiały. Rzęsy ma sklejone szronem, buzię białą jak płatek śniegu. Jego drobne palce, nie tak dawno ciepłe, martwo wiszą u dłoni, jak sople pod dachem. Jego oddech zastygł, a serce stanęło. Krew jest nieruchoma jak kra na jeziorze.

- Cóżeś uczynił, Rakori?!

Zapłakała Pani Blasku. Z martwym synkiem opadła na śnieg. Płacze nad jego zamrożonym ciałem, a jej łzy błyszczą bardziej niż polerowany klejnot. Te łzy płyną na płaszcz Rakoriego i skrzą się na nim gęstwiną diamentów. Płaszcz Króla się błyszczy, migocze i lśni. Drobinki blasku spływają w takt kroków - na lodowe pola i spierzchnięte rzeki, na białe hałdy śniegu. Świat Mroźnego Króla zapala się blaskiem. Tym samym, którego tak bardzo pożądał.

O dziwo, Rakori nie cieszy się blaskiem, nie podkłada ręki pod pryzmat sopla lodu. Odsuwa od siebie iskry, próbuje strzepnąć je z płaszcza. Niestety, wczepiły się weń jak ryś w swą ofiarę.

Lśnienie zimowego świata nie daje radości. Za każdym bowiem razem, gdy Król widzi błyszczący ułamek śniegu, widzi też oczy chłopca, jak sam skuwa je lodem. Z każdą iskrą blasku zapalającą się w śniegu gaśnie kolejna iskra życia w jasnych oczach chłopca. Gdy śnieg zaczyna tańczyć - oczy zasnuwa mrok i więcej już się nie otwierają.

Rakori otula lodem rzeki, lecz wiosną woda zaczyna znów płynąć. Owija ziemię swym mroźnym łańcuchem, lecz latem ta ziemia znów rodzi. Przemrożone drzewa poruszają liśćmi. Płomień, zduszony śniegiem, goreje na nowo. Tylko oddech dziecka odpływa na zawsze.

- I cóż mi po blasku i drżeniu klejnotów - myśli Mroźny Władca - cóż po chybocie światła na krawędziach lodu? gdy matka łamie ręce nad martwym ciałem syna, gdy mój lodowy oddech łamie wątłe życie?

Lodowe bajkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz