1.4

4 1 0
                                    

W podobnym rytmie toczyły się następne dwa lata życia Jadwigi.

Niedawno skończyła czternaście lat. Jej wizja życia była tak samo kiepska, jak dwa lata temu, i nie wyglądało na to, by miała się poprawić. Praca, wysiłek, praca, wysiłek, czasem jakiś posiłek czy sen. Od czasu do czasu jakaś kara, z których, choć były dotkliwe, żadna już nie zapadła jej w pamięć tak jak ta pierwsza.

Tak naprawdę Jadwiga była nieco zaskoczona, że nadal żyje. Że nie umarła z wyczerpania, jak wielu przed nią, chociaż zdawała sobie sprawę, że nie wie, jak długo jej organizm da radę jeszcze to ciągnąć.

Zbliżyły się nieco do siebie z szatynką, trochę również z dwójką niskich dziewczyn. W miarę możliwości pomagały sobie, jednak nigdy nie było to coś, co mogłoby źle wpłynąć na życie osoby pomagającej.

Dlatego też Jadwiga nigdy nie nazwała ich przyjaciółkami. Nie czuła, by zasługiwały na to miano, a i ona sama nie przyjęłaby względem nich takiej odpowiedzialności.

To nie było to samo, co z Irenką.

Właśnie, Irenka. Jadwiga nigdy nie pozwoliła wspomnieniom w swojej głowie się zatrzeć. Pomimo bólu, na początku z nadzieją wyczekiwała możliwości, by w jakikolwiek sposób wydostać się z Ligi i zobaczyć swoje przybrane rodzeństwo. Z biegiem czasu nadzieja umarła, jednak pozostała w dziewczynie chłodna determinacja, by odnaleźć jedyne żyjące osoby, którym kiedykolwiek na niej zależało.

Nie tylko w niej wrzała determinacja. Jadwiga widziała wyraźnie, że w szatynce, z którą spędzała możliwie dużo czasu, z dnia na dzień wzrasta gorzkie poczucie niesprawiedliwości.

I buntu.

Pewnego dnia – jednego z setek identycznych dni z ich życia – ponownie, jak co dzień, zebrano się wieczorem, aby ukarać osoby, które w jakikolwiek sposób nie wywiązały się ze swoich obowiązków. Na Jadwidze te kary dawno już przestały robić większe wrażenie. Nie to, żeby chciała ich doświadczać, ale przestała się przejmować, gdy owa kara padała na innych. Zdążono ją nauczyć, że w tym miejscu każdy dba o siebie. I chociaż nigdy nie wskazała na osobę, która czegokolwiek się „dopuściła", choć nigdy wraz z niektórymi nie śmiała się z nieszczęśników, nigdy też nie stanęła w ich obronie.

Gdzieś wewnątrz niej Jadwinia sprzed kilku lat krzyczała za każdym razem, gdy kogoś karano. Ale ta część dziewczyny zapadała się w niej coraz głębiej i głębiej, coraz mniej słyszalna, coraz mniej ważna.

Dzisiaj padło na chłopca, właściwie jeszcze dziecko. Właściwie wielu z niewolników nadal było dziećmi, może nawet wliczając samą Jadwigę... Nie, kogo to obchodzi. Ten chłopiec to przecież nie jest nikt dla niej ważny, nie powinna zaprzątać sobie nim głowy.

Mimo to patrzyła jak zahipnotyzowana, jak wielu z ludzi dookoła wskazuje na chłopca, który zaczął drżeć od stóp do głów. Mógł mieć dziewięć, góra dziesięć lat. Na ramieniu miał jeszcze świeżą ranę, co oznaczało, że jeszcze przed chwilą widniał tam zamiast krzyżyka prymitywnie wyryty gwóźdź, a więc chłopiec jeszcze niedawno w ogóle nie był niewolnikiem. Zapewne wiódł biedne, ale stosunkowo radosne życie wśród niższej warstwy pospólstwa.

Tak jak ona sama coś koło dwóch lat temu.

Chłopca zaciągnięto pod słup, na którym biczowano niewolników, a Jadwiga usłyszała obok siebie głośny głos szatynki, która jak zwykle stała obok niej:

— Naprawdę? Bierzecie nawet takie dziecko, które nic złego nie chciało zrobić?

Jadwigę zakuła myśl o innym dziecku w podobnym wieku, o jej siostrze Bogusi. Ostatni raz ją widziała, gdy ta miała dziesięć lat. Teraz będzie miała ze dwanaście... Ciekawość, jak sobie radzi, walczyła w głowie Jadwigi o strach, czy jej siostrzyczka w ogóle jeszcze żyje.

W pogoni za błękitnym ptakiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz