❛ ━━・━━ ❜
Wokół mnie panowała bezwzględna cisza, przerywana jedynie moim ciężkim oddechem.
Zabij.
Szedłem przed siebie, nogi same mnie niosły. Miałem idealny widok na pogrążone w nocy, aktualnie rozświetlone Los Santos. Zawsze mnie zachwycał ten widok, jednak tym razem nie ruszył mnie on ani trochę. W głowie miałem tylko jedną myśl.
Zabij.
Wszedłem do hangaru na Paleto, gdzie zwołałem całą ekipę. Choć był środek nocy, bez wahania się tam zjawili. Byli zaspani, więc na plus. Broni zapewne również nie mają.
Oni jeszcze nie wiedzą.
Z mojego gardła wydobył się zimny, szyderczy śmiech. Okrutny, pozbawiony jakichkolwiek pozytywnych uczuć.
Im nie będzie do śmiechu.
Wszedłem do hangaru, przeładowując broń. Bez żadnego powitania kilkukrotnie strzeliłem w sufit. Od razu się odwrócili w moją stronę.
Błąd.
— Erwin, co ty robisz? — spytał zaskoczony Carbonara.
Nie odpowiedziałem. Stanąłem w wejściu, blokując im drogę ucieczki. Stąd nie było innego wyjścia.
Pułapka.
Jakaś bliżej mi nieznana, mroczna moc, która towarzyszyła mi od kilku miesięcy wypuściła w ich stronę czarne macki. Zaczęły wychodzić z cienia, wijąc się jak węże. Oplotły ich kostki i nadgarstki, krępując wszelki ruch z ich strony.
Są bezbronni.
Resztka mojej świadomości krzyczała, abym się opanował, jednak głosy były silniejsze.
Zabij.
Powolnym krokiem zbliżyłem się do przyjaciół. Blade światło księżyca oświetlało środek pomieszczenia przez dziurę w dachu, nadając temu wszystkiemu jeszcze mroczniejszy klimat.
— Kui będzie ze mnie dumny. — wycedziłem z psychopatycznym uśmiechem.
I w tym momencie właśnie ta resztka świadomości została zduszona. Niczym tlący się płomyk nadziei. W moich złotych oczach nie było choćby promyczka dobra. Jedynie czysta nienawiść, okrucieństwo, niepohamowana rządza mordu...
Zabij.
Rozejrzałem się po moich ofiarach. Patrzyli na mnie w niezrozumieniu i szoku.
Nicollo Carbonara. Najbliższy mi z nich wszystkich. Świetny kierowca, pierwszy do odwalania solo akcji.
Nigdy więcej już nic nie odpierdoli.
David Gilkenly. Nasz ekipowy megafon, najbardziej kreatywny. Zawsze na pościgach ratował mi tyłek.
Jaka szkoda, że jego nikt nie uratuje.
Vasquez Sindacco. Drugi doskonały driver. Niezwykle opanowany, trzeźwo myślący w każdej sytuacji.
Teraz nawet to go nie ocali.
CZYTASZ
VOICES
FanfictionWycelowałem w tył jego głowy, podświadomie słysząc paniczne krzyki i błagania Alberta. Dopiero huk wystrzału przywrócił mi trzeźwość umysłu. Speedo od razu rzucił się w stronę nieżyjącego już Vasqueza. Pod jego głową szybko zaczęła rozprzestrzeniać...