10 lat temu
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Stałam pod drzewem z zasłoniętymi oczami i liczyłam do dwudziestu pięciu, aby mój o rok starszy brat mógł się przede mną schować. Uwielbiałam bawić się w chowanego mimo, że zawsze przegrywałam. Byłam fatalna w tą grę.
- Schowany czy nie, szukam! - wykrzyknęłam radośnie i pobiegłam w jego poszukiwaniu.
Co jakiś czas słyszałam jego śmiech. Zanim jednak zdążyłam odnaleźć źródło dźwięku, zaśmiał się w całkiem innym miejscu. Robił tak odkąd pamiętam, a ja nigdy nie odkryłam jego taktyki.
- Mam cię! - odgarnęłam ręką krzaki spodziewając się, że znajdę chłopca za nimi. Ku mojemu zdziwieniu nie było go tam - Nie no jak ty to robisz?
Przemierzałam kolejne części ogrodu w jego poszukiwaniu. Zajrzałam do domku na drzewie, szopy, a nawet piwniczki! Dalej nic.
- Naaaaash! Gdzie się chowasz? I tak cię znajdę - biegałam i skakałam po całym ogrodzie, przetrząsając wszystkie zakamarki.
Chłopak przez cały ten czas nie odezwał się ani słowem. Coś było mocno nie tak. Niemożliwe, żeby przez tak długi czas panował nad swoim śmiechem. Nie ma szans. Nie on.
- Nash, to już nie jest śmieszne - zaczęłam się niepokoić, gdy dalej się nie odezwał.
Miał padaczkę i przeraziłam się, że może mieć akurat atak. Zaczęłam go wołać coraz głośniej, lecz bez skutku.
- Dobra wygrałeś - krzyknęłam oczekując, że wyjdzie ze swojej kryjówki. Na próżno, ani śladu. Zazwyczaj, gdy przyznałam się do porażki, pokazywał się i cieszył z wygranej, ale nie tym razem. Jemu serio mogło się coś stać. Ta myśl mnie przerażała.
Bałam się coraz bardziej, szukałam już dosłownie wszędzie, a nigdzie go nie było. Zmartwiona zaczęłam biec w stronę domu, aby powiadomić o tym mamę i wtedy zobaczyłam go... Szarpał sie i wierzgał, aby uwolnic się spod umięśnionych ramion dwójki mężczyzn. W tamtym momencie on nawet nie krzyczał, bo to określenie jest za słabe. Darł się wniebogłosy, podczas gdy chowali go do ciemnego wana. Na jego tle widniał napis. Widziałam go. Zaczynał się chyba na N, lecz było już zbyt ciemno, abym mogłam go przeczytać w całości.
Stałam jak wryta, patrzyłam jak porywają mi brata i jednocześnie najlepszego przyjaciela. W moich oczach zaczęły się zbierać łzy z bezsilności i strachu przed tym, co zaraz miało się wydarzyć.
Wtedy zauważył mnie. Zaczął wykrzykiwać moje imię, dopiero to wybudziło mnie z transu. Zaczęłam biec, najszybciej jak tylko mogłam, a łzy spływały mi coraz szybciej po policzkach.
Zobaczyli mnie i oni. Ci dranie widzieli jak biegnę w ich stronę. Bałam się, ale nie zwalniałam. Nash był już w środku, a ja, gdy byłam wystarczająco blisko wskoczyłam za nim nie mysląc o niczym innym.
- Spierdalaj bachorze, jeszcze sobie chwilę poczekasz na ten przywilej - zadrwił któryś z nich i uderzył mnie w tył głowy tak, że straciłam przytomność.
***
Obudziłam się następnego ponurego ranka, pod swoja kołdrą. Kiedy tylko otworzyłam oczy, natychmiast się zerwałam. Nasha nie było w łóżku obok. Zdarłam pościel z jego materaca, by upewnić się czy nie kryje się pod nią, ale oczywiście, jak sie spodziewałam, nie było go tam.
CZYTASZ
× On One Card ×
RomanceNie tym razem skurwielu (Opis najprawdopodobniej pojawi się po 4 rozdziale)