6 lat temuPo porwaniu brata, morderstwie rodziców i doszczętnym spaleniu się całego domu, trafiłam do domu dziecka na uboczu Chicago.
To właśnie tam wracałam po kolejnej nieudanej próbie znalezienia nowego domu. To już powoli zaczynało być dla mnie męczące. Naprawdę chciałam znaleźć nowy dom, rodzinę, ale z jakiegoś powodu każdy oddawał mnie po maksymalnie dwóch tygodniach. Zaczynałam już myśleć, że ciążyła nade mną jakaś klątwa. Oczywiście rozumiałam, że nie każdemu przypasuje mój charakter czy jakieś przyzwyczajenia, ale że dwudziestu czterom rodzinom?! To już lekka przesada.
Zrezygnowana siedziałam na tyle samochodu i opierałam się o szybę srebrnego Opla. Szczerze nie chciałam wracać do ośrodka. Miałam wrażenie, że nikt mnie tam nie chce. Wszyscy zachowywali się jakby byli tam za karę, co po części jest prawdą, ale ileż można. Po za tym patrzą na mnie w taki dziwny sposób... tak jakbym co najmniej zabrała im ulubioną zabawkę. Dlatego też całymi dniami przesiadywałam sama w mojej części pokoju bawiąc się pluszakami, dopóki Chloe i Rebecca mi ich nie zabiorą. Jak ja ich nienawidzę.
- Jesteśmy - powiedział radosnym tonem jeden z moich tygodniowych opiekunów i wysiadłszy z samochodu otworzył mi drzwi - zaraz wyciągnę twoje rzeczy - mówiąc to miał na myśli plecak w paski wypełniony kilkoma ubraniami. Nic więcej nie miałam.
- Mhm - mruknęłam i uśmiechnęłam się słabo starając się nie pokazać mojego niezadowolenia z obecnej sytuacji.
- Nie martw się - zaczęła kobieta - na pewno znajdzie się ktoś, kto się Tobą zajmie na dłużej - każdy tak mówił, a później kończyło się to jak zwykle, czyli powrotem do sierocińca.
Weszliśmy do budynku, gdzie czekała już na nas Pani Adelle, która była asystentką dyrektora Hopkins'a, w skrócie - szmata. Nigdy nie okazała mi choćby odrobiny serca, gdy sobie z czymś nie radziłam i potrzebowałam pomocy.
Serdecznie przywitała się z dorosłymi i przeprosiła ich za zły wybór dziecka, na co ja przewróciłam oczami. Po podpisaniu przez moich tygodniowych rodziców jakiś papierów na wyrzeczenie się mnie i pożegnaniu, na które nawet nie odpowiedziałam, udałam się w stronę sypialni. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o kolejnej porażce. Rzuciłam plecak na łóżko, a sama usiadłam na podłodze opierając się o nie. Niestety nie było mi dane pobyć chwilę w samotności i upragnionym spokoju.
- Proszę proszę, kogo ja tu widzę - do moich uszu dotarł drwiący głos Rebecci. - Czyżby dalej nikt cię nie chciał? Czemu mnie to nie dziwi?
- Spoko mnie też - niewzruszona odpowiedziałam patrząc głęboko w jej oczy, co ją nieźle zirytowało.
- Ha, żałosne. Nie dość, że jesteś totalnym zerem, to nawet nie próbujesz się w jakikolwiek sposób bronić. Aż tak już nie masz szacunku do samej siebie? No nieźle. Na twoim miejscu już wolałabym sie chyba - niechcąc słyszeć dalszych słów po prostu jej przerwałam mając jej serdecznie dość.
- Skończyłaś? - odezwałam się z westchnieniem.
- Może tak, może nie, ale ty na pewno nie będziesz mnie uciszać.
Nie miałam siły się z nią kłócić. Dlatego też starałam się ją ignorować. Może dzięki temu szybciej odpuści, kto wie.
CZYTASZ
× On One Card ×
RomanceNie tym razem skurwielu (Opis najprawdopodobniej pojawi się po 4 rozdziale)