9

17 7 0
                                    

To dopiero pierwszy tydzień marca, a już czuć wiosnę w pełni. Ludzie zrzucili z siebie grube zimowe kurtki i wyszli na ulice. Drzewa zaczynają się zielenić, a w tle słychać śpiew ptaków. Świat budzi się z zimowego snu. Uśmiecham się lekko, spoglądając przez boczną szybę samochodu Tomka. Ja też chcę się obudzić do życia.

– Wszystko okej? – słyszę, przez co odrywam się od swoich myśli.

– Tak, tak – odpowiadam szybko, zauważając, że parkujemy pod laboratorium przysądowym. – Zamyśliłam się – dodaję, po czym wysiadam.

Na wejściu przechodzimy standardową, ale uproszczoną procedurę i po chwili idziemy długim, wąskim korytarzem w podziemiach budynku prosektorium. Znów uzmysławiam sobie, że powinnam zadzwonić do Filipa, zanim właduję się do niego niezapowiedzianie, ale trudno. W końcu jestem w pracy. Pukam do drzwi jego krypty i czekam, aż otworzy. Po chwili słychać brzdęk zamka i zza stalowych drzwi wyłania się głowa mojego kolegi.

– Cześć – mówię pierwsza i unoszę nieznacznie dłoń.

Nie było mnie tu już bardzo długo. Od naszego ostatniego spotkania tutaj minęło parę miesięcy, nie licząc oczywiście finału śledztwa i rozdania nagród. Nie miałam żadnej innej sprawy, a to oznaczało, że nie było potrzeby tu przyjeżdżać. No i jeszcze ta zazdrość...

– No cześć! – odpowiada z promiennym uśmiechem i zerka za moje plecy. – Pana poważnego nie ma?

Oblewam się rumieńcem, ale również opanowuje mnie złość na Filipa za to pytanie. Czy on jest ślepy?

– Za to ja jestem – odzywa się Tomek, stając obok mnie. – Siema – wita się z nim i podaje mu dłoń.

Obaj się znają, bo współpracujemy nie od dziś. Pomaga mi to się skoncentrować na tym, co rzeczywiście mamy do zrobienia, i nie zmusza mnie do bycia w centrum zainteresowania.

– Mamy coś do zbadania – mówi mój partner i wyciąga torebkę. – Na kiedy dasz radę?

– Postaram się na piątek. Mam strasznie dużo roboty – odpowiada Filip. Odbiera woreczek i papiery do zlecenia. – Chyba że to znowu coś pilnego? – pyta i spogląda na mnie.

Mielę w ustach przekleństwo i zapamiętuję, żeby rozmówić się z nim sam na sam. Ewidentnie leży mu coś na wątrobie.

– Zaczekamy – zapewniam. – Daj znać, jak będziesz coś miał – dodaję i ruszam w stronę wyjścia.

– Już? – dziwi się.

– Już.

Tomek tylko wzrusza ramionami, znów podaje dłoń Filipowi i wychodzimy. W milczeniu opuszczamy budynek i wsiadamy do samochodu.

– Możemy jechać do pierwszej ofiary tego syfu – mówię, spoglądając na kartkę. – A potem do tego szpitala.

– Co to było? – pyta Tomek, odpalając silnik, i siada bokiem.

– Co?

– Filip.

– Nie wiem? Nie rozumiem.

– Był opryskliwy względem ciebie.

– Nie zauważyłam. – Wzruszam ramionami.

– Pierdolenie – prycha i łapie za kierownicę. – Kolejny nieszczęśnik?

– Słucham?

– Nie mów, że nie zauważyłaś – rzuca, wyjeżdżając na drogę.

– Czego niby? I dlaczego nieszczęśnik?

Srebro. Paradoks Cnót #4 - PREMIERA 28.06.2024Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz