Prolog

5 1 0
                                    


Pomimo panującego chłodu, nie zapinał skórzanej kurtki. Chciał mieć łatwiejszy dostęp do broni, gdyby ktokolwiek chciał go zaskoczyć. Chociaż negocjacje miały być pokojowe, każdy przyszedł uzbrojony jak na wojnę. Miecze, sztylety, a nawet łuki były podstawowym uzbrojeniem tego świata, chociaż i tak były niczym w porównaniu z magią.

Pełne skupienie jak i dobijanie targów, które koniec końców szlag trafił, nie przeszkodziły mu w myśleniu o żonie i córce, które czekały na niego w wynajmowanym mieszkaniu. Nie mógł ich zostawić w stolicy, byłby zbyt zaniepokojony i zdenerwowany. Wolał mieć je przy sobie, chronić je nawet kosztem własnego życia. A najlepiej trzymać je z daleka od granicy z ludźmi. Ten niewdzięczny naród uważał się za lepszych od rodowitych mieszkańców Alerii. Twierdził, że skoro Stworzyciele pozwolili im zamieszkać na tej planecie i obdarowali ich zdolnością wykorzystywania magii z otoczenia, to są panami świata.

— Pieprzyć ich — mruknął pod nosem brunet, wchodząc do bloku. Ogon ze szpiczastym zakończeniem w kształcie serca nie poruszał się swobodnie jak to zazwyczaj bywało. Coś było nie tak, czuł, jak ciepło panujące w jego ciele powoli odchodzi, jakby tracił bezpieczeństwo, a przecież nikogo dookoła nie było. Nie wiedział co się dzieje, nigdy nie czuł się ani trochę podobnie. Bał się, że stało się coś złego, dlatego wbiegał po kilka schodków naraz.

Otworzone drzwi uderzyły o ścianę i odbiły się w stronę mężczyzny. Z pozoru wszystko było w porządku. Kurtki wisiały na swoim miejscu, buty były ustawione pod ścianą, a zabawka jego córeczki leżała na środku podłogi. I to właśnie ta laleczka tak go zaniepokoiła. Doskonale pamiętał jak odkładał ją na półkę przy wejściu.

— Azila? — krzyknął, wyciągając miecz z pochwy.

W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi. Miał złe przeczucia. Swoje kroki skierował do salonu i zatrzymał się u wejścia. Głuche uderzenia miecza o drewnianą podłogę przerwało odgłosy dnia codziennego wpadające zza okna. Nogi stały się niczym z waty. Ledwo doszedł do ciała kobiety i upadł przy niej na kolana. Wielka, zakrwawiona dziura zionęła na samym środku klatki piersiowej. Wszystko wskazywało na to, że nie żyła dopiero od niedawna.

— Alfea? — w głosie mężczyzny słychać było panikę. Rozlewała się po całym jego ciele, burząc mur spokoju, który budował przez ostatnie kilka godzin. — Alfea!

Szybciej niż większość stworzeń pędził od pomieszczenia do pomieszczenia, szukając małej dziewczynki. Nie było jej nigdzie. Jej rzeczy jak zwykle były poukładane w szafkach, a zabawki w kąciku. stanowiły swego rodzaju chaos.

— Alfea! — wydarł się, nie bacząc, że kilka takich ryków i zedrze gardło. Musiał ją odnaleźć. Nie mógł stracić również jej.

Musiała żyć. Inaczej leżałaby obok swojej matki, a w jej czarnych oczach nie ujrzałby ani odrobiny iskry. Było tylko jedno wyjście. Ludzie pragnęli go szantażować i posunęli się do tego czynu, by pertraktacje zakończyły się klęską dla mężczyzny.

Nigdy w życiu.

Chwycił miecz i z mordem w oczach ruszył.

***

Jej krótkie nóżki drżały, próbując utrzymać małe ciałko w pionowej pozycji.

— Gdzie masz mamusie? — Rudowłosa kobieta rozglądała się dookoła, trzymając na rękach płaczącą dziewczynkę. — Albo tatusia? Rozejrzyj się kochanie, widzisz kogoś?

Dziecko zupełnie nie rozumiało kobiety. Słowa wydobywające się z jej ust były zupełnie niezrozumiałe. Chciała tylko spać. I wrócić do mamy. Albo do taty. Przy nich czuła to ciepłe uczucie bezpieczeństwa.

Zaczęła jeszcze bardziej płakać, wyrywając się coraz mocniej.

***

Z ostrza ściekała krew, kiedy wyciągał miecz z ciała jednego z ludzi.

— Zapytam ostatni raz. Gdzie ona jest? — W głosie mężczyzny nie było słychać ani jednej emocji. Żadnego smutku. Żadnej złości. Żadnej wściekłości. Pustka, która go pochłonęła, była zbyt wielka, by mógł okazać jakąkolwiek litość. Zabili mu żonę. Zabrali córkę. Nikt, kto miał cokolwiek z tym wspólnego, nie przeżyje, a przynajmniej tak obiecał sam sobie. Odnajdzie ich wszystkich i wyrżnie niczym świnie na rzezi.

— Pierdol się! — odwarknął ostatni żyjący dyplomata, z którym spotkał się dzisiaj z rana mężczyzna. Wiedział, że coś się wydarzy, ale nie został o tym poinformowany. Dostał informacje, że rozmowy zakończą się pomyślnie dla ludzi, musiał tylko zatrzymać Visera Upadłych do popołudnia, a wtedy wszystko miało się zakończyć. — Nic nie wiem!

Miecz otoczony ogniem wsunął się w ciało dyplomaty jak w masło. Płomień urósł niczym podlany benzyną. Powoli zajmował również podłogę jak i ściany, spalając wszystko na swojej drodze. Smród mu nie przeszkadzał. Przyzwyczaił się do tego podczas wojny, gdy spalał swoich wrogów zanim ci zdążyli do niego dojść.

— Znajdę ją. I zabiję każdego, kto mi w tym przeszkodzi. — Upadły wpatrywał się w popiół pozostały po niedoszłych sojusznikach. Miał nadzieję, że wszystko się ułoży, a na południowej granicy wreszcie zapanuje pokój. Zamiast tego ludzie wypowiedzieli mu wojnę, którą miał zamiar wygrać nie bacząc na koszta. 

Córka MocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz