Rozdział 2

2 0 0
                                    


— Czym ty jesteś i dlaczego pół twojej twarzy to liście? Do cholery, gdzie ja jestem? Zabiję skurwiela, jak tylko go odnajdę! — Stałam przed oknem i dłonią rozpaczliwie dotykałam teren dookoła, by znaleźć cokolwiek do obrony. Przede mną, tuż przy łóżku, w którym dopiero co leżałam, stał niski mężczyzna, którego pół twarzy okryte było liśćmi. Najpierw myślałam, że to niedopuszczalne, by z czymś takim na ciele przebywać w szpitalu, bo że to szpital wywnioskowałam po przeraźliwie białym pomieszczeniu i słowach mojego bohatera, kiedy mnie uratował, ale jak tylko chciałam ściągnąć rośliny z jego twarzy, krzyknął, jakby go to bolało. No i zostałam uświadomiona, że to część jego ciała. Nie maska, nie charakteryzacja, nie liście drzewa czy krzaków, ale jego ciało! A co, jeśli to się na mnie przeniesie? Wystarczy, że już jeden skretyniały idiota coś ze mną robił, o czym chcę jak najszybciej zapomnieć. Nie chcę urozmaicać swojego ciała dodatkowymi częściami czy innymi podrobami.

— Proszę się uspokoić, stres nie jest dobry dla twojego zdrowia. — Mutant miał ten sam akcent co nieznajomi. — Proszę się położyć. Musimy zrobić badania, by stwierdzić, czy obrażenia się zagoiły.

— Co to to nie! Już mi robili badania! Nie dam się drugi raz w to wciągnąć! I nie odpowiedzIałeś na pytanie. Gdzie ja jestem.

— Znajdujesz się w szpitalu w Arbenukin. To jest na zachodzie Deamhan. Czy teraz położysz się, bym mógł cię zbadać? — jego głos, mimo pozornego spokoju, zdradzał nutę zdenerwowania. Nie miałam zamiaru dać się omamić.

— Ja to zrobię, Eneas. — W drzwiach pojawił się kolejny nieznajomy mężczyzna z podobnym akcentem. Miał długie, ciemnozielone włosy związane w kucyk i przerzucone przez ramię.

— Ty też masz gdzieś ukryte liście? — rzuciłam, próbując zachować pozory bycia silną. Adrenalina powoli ze mnie uchodziła, przez co odczuwałam zmęczenie. Nogi zaczynały się chwiać, więc oparłam się o parapet, nie chcąc się przewrócić. Nie mogłam dać im przewagi. Po prostu nie mogłam. A co, jeśli jacyś inni mnie porwali od poprzednich porywaczy, żeby robić to samo? By tylko jako pierwszy osiągnąć wyniki jakich oczekują?

— Nie, ale na plecach mam po przekątnej pas kwiatów magnolii. Delikatne, ale przy podwójnej koszuli już się nie ranię. Na początku lata zwiędną i będę mógł ubierać się normalnie — rzucił, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.

— Czy ja jestem na haju? — wyrwało mi się. Ten fakt też podejrzewałam. Wszyscy, których do teraz tutaj spotkałam, czyli całe dwie osoby, były dziwne, więc to mogło być możliwe.

— Nie, ale jesteś osłabiona, nie odzyskałaś jeszcze pełni sił, więc musisz odpoczywać. Chcemy sprawdzić, czy działania ostatnich dni nie zostawiły na tobie trwałych śladów.

W jednym miał rację. Musiałam odpocząć. Nie czekając na mój ruch nowy nieznajomy podszedł do mnie i bez słowa zaciągnął do łóżka. Nie opierałam się tylko dlatego, że byłam w szoku.

— Jeśli nie chcesz, żeby Cahan cię zabił, albo co gorsza, zabił mnie, masz odpoczywać. Wypij napar, wzmocnisz się. I daj lewą rękę. Nie odgryzę ci jej — zaśmiał się, widząc moje przerażenie na jego słowa. — Żartowałem, Cahan nas nie zabije. Nie bój się.

— Masz kiepskie poczucie humoru — mruknęłam, biorąc do ręki kubek. Pachniało z niego czymś słodkim, jednak już pierwsze krople wykrzywiły mi twarz. Strasznie kwaśne i niesmaczne. Miałam odłożyć, ale wypiłam zawartość w trzech łykach pod wpływem wzroku lekarza.

— Jestem Nevin — Magnoliowy chłopiec złapał mnie za dłoń i zamknął oczy, marszcząc brwi, jakby skupiał się nad czymś. Nasze dłonie zaczęły jaśnieć delikatnym, zielonym światłem. Chciałam się wyrwać, ale jego uchwyt był zbyt silny. Kubek wypadł mi z ręki i potoczył się po podłodze.

Córka MocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz