Rozdział 57

611 93 22
                                    


Jednak udało mi się dzisiaj go dodać, zwłaszcza że to mój ulubiony rozdział <3


****

Zaproszenie na piknik do posiadłości hrabiego Cawdora czekało na niego, gdy tylko wrócił do domu. Nadal marszczył brwi i całą drogę myślał o Nelsonie, jednak wiedział, że cokolwiek knuł Evans, część jego słów potwierdził wcześniej Kirk.

Wszystko inne zeszło jednak na dalszy plan, gdy dostał krótką wiadomość od narzeczonej, która zapraszała go na skromny piknik. Zapowiedziała, że będą na nim Graftonowie, więc nie musiał się obawiać, że będą sami. Zapraszała również jego matkę, ale hrabina Althrope już nie została wspomniana, z czego on sam trochę się cieszył.

Kochał ciotkę, ale kobieta była czasami uciążliwa i wiedział, że panna Woodland za nią nie przepadała, dlatego nie miał do niej żalu o to. Przede wszystkim chciał, by Whitney czuła się w jego towarzystwie dobrze, więc jeśli bez hrabiny będzie miała więcej swobody, to tym lepiej dla niego. Miał nadzieję, że dzięki temu nie będzie rzucała w jego stronę złośliwościami.

To nie tak, że się jej obawiał. Po prostu czuł, że dziewczyna potrzebowała mniej bodźców, które będą wprawiały ją w zdenerwowanie, a ciotka jednak miewała momenty, w których nie hamowała słów.

A jeśli będzie musiał opowiedzieć się po którejś ze stron, to oczywistym było, że stanie za Whitney Woodland.

Ta myśl nieco go przeraziła.

Nigdy nie sądził, że doczeka się czasu, kiedy będzie miał narzeczoną, która tak działała na dwie najważniejsze kobiety w jego życiu. Chociaż uznał, że markiza i tak nieźle znosiła jej obecność, był nawet przekonany, że ją polubiła. Widział jak na nią patrzyła, gdy byli u niej ostatnio i chociaż wiedział, że nie tak sobie wyobrażała jego oświadczyny, na pewno panna Woodland wzbudziła w niej troskę. Pewnie siny policzek sprawił, że kobieta była taka oburzona i nie omieszkała mu o tym wypomnieć w liście, kiedy wróciła do domu, a emocje z niej opadły.

Nie dziwił się jej, bo sam przecież miał problem z tym, co zrobił jej ojciec. Do tej pory czuł okropne wyrzuty sumienia, że nie zareagował tak, jak powinien. To Grafton okazał się tym, który szybciej się otrząsnął i chociaż nie chciał mieć do niego pretensji, czuł się trochę zepchnięty na bok. Nie lubił uczucia, kiedy nie mógł zadziałać tak, jak zawsze i komuś, kto był pod jego opieką, działa się krzywda.

Na szczęście Whitney, prócz oczywistych pretensji, nie żywiła do niego za dużo żalu, że jej nie ochronił wystarczająco, co dawało mu poczucie ulgi.

Myśli o Whitney przerwało mu przyjście Olsona, który od kilku dni witał go szerokim uśmiechem pełnym ulgi i zadowolenia, że w końcu jego chlebodawca znalazł narzeczoną.

— Milordzie, jakże się cieszę, że wybiera się pan do panny Woodland — zakomunikował mu na wejściu, gdy przywołał go do siebie na chwilę.

— Przecież nie idę dzisiaj — odparł i wskazał mu miejsce na fotelu.

— Wiem, ale mnie to i tak cieszy. Zasłużył pan na szczęście jak nikt inny.

— Nie przesadzałby — mruknął tylko i przełknął ślinę, bo czuł się trochę jak oszust.

— Milord jest zbyt skromny, ale ja wiem... — urwał i spojrzał na niego już poważnie. — Wiem, że odmawiał sobie pan bycia szczęśliwym, chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak pan robi.

— Nie wiem, czy taki człowiek, który pozwala na rzeź niewinnych ludzi, może być szczęśliwy.

— Już milordowi to mówiłem i powtórzę setny raz, że to nie była pana wina. Wszyscy byliby martwi, gdyby nie pan, więc chciałbym w końcu przekonać milorda do prawdy.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz