ⅩⅩⅤⅠⅠⅠ

32 7 17
                                    

 Dziesięć lat później stała na tej samej platformie, na tym samym placu. I patrzyła na ludzi, którzy nienawidzili jej z pasją równie płomienną, co dekadę wcześniej.

Tym razem nie mieli pojęcia, kogo mieli przed sobą. Wątpiła, by ktoś rozpoznał jej wynędzniałą twarz i ciało ukryte w brudnych łachmanach. Straże także ich nie przedstawiły, gdy wywlekano przed zebrany tłum całą czwórkę. To nie miało znaczenia. Stali tam, więc w oczach prostej ludności byli zbrodniarzami.

Zwłaszcza że tym razem wraz z nimi pojawił się król Orvir. Stał otoczony wierną, obkutą w błyszczące zbroje gwardią i przemawiał do tłumu.

To znów się działo. Oszczerstwa spijane z ust kłamcy przez głupią, bezmyślną gawiedź. Trzoda wierzyła we wszystko i szła za tłumem pozbawiona refleksji. Z każdym zdaniem kręcili głowami w coraz większym niedowierzaniu i posyłali Sevai, Daimorowi, Iliyarowi i Neipathis coraz bardziej wrogie spojrzenia.

– Prawo zabrania mi wspominać komukolwiek, kiedy kończy się urząd Pierworodnej Córy Ceres lub kiedy ona odchodzi ze świata, lecz widzicie, do czego zmuszają nas dzisiejsze czasy. Wiedzcie, że źle się dzieje, Sotalończycy, ponieważ ci nędzni mordercy z zimną krwią zamordowali waszą kapłankę. Nieszczęście, jakie teraz ześlą na nas Gwiazdy, będzie niewyobrażalne.

Te stare kamienice i ciekawskie twarze w przykurzonych oknach już kiedyś widziały jej łzy i nikt nie pochylił się wtedy nad jej losem. Tym razem nie zamierzała się przed nimi łamać.

Orvir zwrócił się ku nim. Nie zniechęciły go spojrzenia niosące śmiertelną groźbę.

– Kara śmierci byłaby zbyt łaskawa – powiedział. – Rodacy chcą widzieć, jak odpowiadacie za swoją zbrodnię.

Wyciągnął dłoń w kierunku Sevai.

– Ta bezimienna kobieta dokonała aktu. Wciąż ma na sobie krew. – Wskazał plamy na jej brudnej szacie. – Stoi przed wami zdrajczyni.

Gdy tłum wrzasnął boleśnie znajome przekleństwa, nie zareagowała, choć wewnątrz niej wszystko się zapadło.

– Ludzie domagają się publicznej chłosty – oświadczył, pochylając głowę, jakby próbował przekonać siebie i innych, iż to nie on podjął decyzję. Umywał ręce od winy. – Otrzymają ją dwie osoby spośród oskarżonych. Wybierz je, zdrajczyni.

Przymrużyła oczy.

– Które dwie osoby mają otrzymać karę? – ponaglił ją, biorąc do ręki pejcz złożony z długich pasków skóry.

I Orvir, i publiczność czekali, aż Sevaia wskaże kogoś ze współtowarzyszy w zbrodni, byle tylko nie przyjmować kary. W końcu tak postępowały zdrajczynie.

Podniosła podbródek.

– Obie chłosty przyjmuję na siebie.

Król się uśmiechnął, ale zaraz starł sobie uśmiech z twarzy, nim ktokolwiek zauważył. Rozłożył ramiona.

– Jak sobie życzysz. Przyprowadźcie ją tu.

Strażnik ją popchnął, przez co musiała przestąpić na przód podestu, a jej łańcuchy zabrzęczały. Zmuszono ją do oparcia się o drewnianą skrzynię, twarzą do tłumu.

Zdjęto ciasne kajdany z nadgarstków Przeklętej. Następnie poczuła na karku zimny metal, który po chwili przesunął się gwałtownie wzdłuż kręgosłupa. Zorientowała się, że to szata została rozcięta, i złapała ją na piersiach w ostatniej chwili, nim się zsunęła.

Zagryzła zęby. Wzniosła oczy ku niebu i zmówiła modlitwę. Czekała na odpowiedź, na pomoc spadającą z nieba, ale w głębi ducha wiedziała, że nie miała na co liczyć. W koniuszkach palców czuła jednak odpowiedź czegoś innego; czegoś, co nie pochodziło od Gwiazd.

Przeklęci PotomkowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz