rozdział 1

17 3 0
                                    

4 lata wcześniej

-wchodzisz w to czy nie?!-wraz z Alanem obserwowałam kłótnię naszych rodziców z góry schodów.

Ojciec wyciągnął broń, po czym odbezpieczył ją i wycelował w kierunku naszej mamy.

Po policzkach popłynęły mi łzy. Wiedziałam że ojciec jest nie przewidywalny i w każdym momencie może strzelić.

-Harry nie rób tego-powiedziała kobieta wystawiając ręce przed siebie w geście obronnym.-masz dom, żonę, 16-letnią córkę i prawie pełnoletniego syna... chcesz nas w to wciągnąć? Naprawdę Harry? Chcesz powiesić nasze życia na włosku?-mówiła nadal spokojnym tonem.

-twoje i tak już wisi Madison-ojciec pociągnął za spust a w całym domu rozległ się huk pistoletu.

I kolejny.

Widziałam jak matka leży na podłodze a z jej głowy sączy się krew.

Nie żyje.

Kobieta, którą kochałam nad życie... nie żyje.

Zaczęłam bardziej płakać a z moich ust wydobył się krótki i cichy krzyk rozpaczy, który od razu został stłumiony przez rękę mojego brata.

Alan podniósł mnie do pozycji stojącej i zaprowadził szybko do swojego pokoju, po czym usiadł ze mną na łóżku i pozwolił mi wypłakać się w jego koszulkę.

On też płakał.

Kochał naszą mamę tak samo jak ja.

Nie wierzę że ojciec to zrobił. Może jest ćpunem, dilerem i mordercą ale nie miałam pojęcia że będzie skłonny zastrzelić kobietę, którą kochałam całym sercem.

On najwyraźniej nie.

4 lata później-teraźniejszość

Weszłam na teren cmentarza.

Było późno w nocy, a jedyne światło to ogień w zniczach na grobach.

Stanęłam przed jednym z nich.

Madison Roy
20.5.1980r-14.9.2016

-przepraszam mamo...-pojedyńcza łza spadła na moje spodnie gdy usiadłam na ławeczce.-tak bardzo cię przepraszam... nie chciałam zabić tego człowieka... nie ma cię już z nami  4 lata, a ja dalej cierpię-mowiłam jakby miała mnie usłyszeć-czy to kiedyś przejdzie? Nienawiść do ojca...-przerwałam na chwilę.-chyba wyjadę z Chicago... kocham to miasto ale... on tu jest... i dopóki ja to jestem będzie mi kazał zabijać...-kolejne łzy spływały po moich policzkach.-myślałam o Las Vegas czy LA... okolice Californi. Nie wiem mamo, nie wiem... tak bardzo mi ciebie brakuje...-teraz już łzy leciały mi strumieniami.

Wstałam i podeszłam do zdjęcia mamy, po czym wyszłam ze cmentarza.

                                ***
-Alan pojedźmy do LA-wypaliłam odrazu po przekroczeniu progu domu.

Mój brat siedział na kanapie i oglądał jakiś film.

-I co jeszcze, polecimy tam na jednorożcu?-zakpił z mojego pomysłu.

-ja nie żartuję!-stanęłam pomiędzy ekran telewizora a kanapę.

Alan podniósł się do pozycji siedzącej.

-jak? jak chcesz to zrobić?-zapytał.

-nie wiem jeszcze

-Eve, to nie jest takie proste, gdyby było dawno byśmy to zrobili-chłopak wstał z kanapy.

-proszę Alan, damy jakoś radę

-kobieto ojciec odrazu by się zorientował, a jakby chciał to mógłby się nawet dowiedzieć gdzie jesteśmy i co robimy, po drugie nie mamy kasy, po trzecie nie mamy gdzie mieszkać w Los Angeles czy w jakimkolwiek innym mieście lub kraju, jak ojciec nas znajdzie to nas zabije, czego ty kurwa nie rozumiesz?!-ostatnie pięć słów mój brat prawie wykrzyczał.

-ale ojciec ma kasę

-no nie wierzę...-Alan chwycił się za głowę.-jeszcze ojca chcesz okraść?! Evelyne to jest HARRY ROY! Ty wiesz co on robi z ludźmi, którzy go okradli lub nie oddali pieniędzy?! Dobrze wiesz! On nie zwraca uwagi na to czy jesteśmy rodziną czy nie, chcesz skończyć jak matka?! CHCESZ?!

Moje oczy zaszły łzami gdy chłopak powiedział w ten sposób o kobiecie, którą kochałam.

-Alan cholera, w dupie mam te twoje kazania, bierzemy mustanga i jedziemy do LA, znajdziemy tam jakąś pracę w barze, znajdziemy tanie mieszkanie... damy radę, błagam cię...

Alan spojrzał na zegarek.

-jest 2:35, 14 września... 2020 rok...-powiedział.-o trzeciej wyjeżdżamy-dokończył a moje oczy zabłyszczały po czym przytuliłam go mocno i pobiegłam się pakować.

Zabrałam najpotrzebniejsze kosmetyki, ulubione ubrania, piżamę, środki higieniczne, poduszkę, telefon, koc, ładowarkę, słuchawki i dwa portfele.

Zeszłam na dół i spojrzałam na zegar.

2:48

Wbiegłam do kuchni i zabrałam do siatki bochenek chleba, masło, nóż i zgrzewkę wody nie gazowanej.

Następnie włamałam się do biura ojca i znalazłam szafkę... kilka szafek z pieniędzmi. Zabrałam 50 tysięcy dolarów i wpakowałam je do portweli. Drugie 50 tysięcy zaniosłam Alanowi.

-no nieźle siostrzyczko, może zostaniesz zawodową złodziejką-zaśmiał się pakujęc pieniądze do portwela.

Zignorowałam jego słowa i zeszłam na dół.

Pomyślałam jeszcze czy wszystko wzięłam, ale stwierdziłam że tak.

Wpakowaliśmy walizki do bagażnika czarnego, pięknego forda mustanga gt.

Byłam przekonana że damy radę uciec z tego przeklętego miasta, jakim jest dla mnie Chicago.

~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, nie wiem czy fajny pomysł na książkę, możecie wytykać mi wszystkie błędy, które zauważycie to je poprawię, ponieważ zależy mi na poprawności tej książki.

14 września 2016 roku to nie jest przypadkowa data. Tego dnia umarł mój dziadek, a więc ta książka jest dla niego.

Do następnego rozdziału<3

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 26 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

away from the policeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz