Mor urodził się kilka minut po zachodzie słońca.
Cztery miesiące później Zorze wygłosiły swoje kolejne proroctwo. Mówiło ono o wspaniałym dziecku, w którego żyłach płonął żywy ogień – ogień będący w stanie rozproszyć otaczający ich mrok i ożywić martwą ziemię, po której stąpali. To było to, czego tak desperacko potrzebowali: ten, któremu w gwiazdach zapisano odmienić losy ich historii.
Mor tym dzieckiem nie był.
Nie, Morowi Zorze wieszczyły bratanie się z cieniami i prześlizgiwanie się przez karty historii po cichu, niewidzialnym niczym kostucha czy wiatr. Pisanym mu było wiecznie gonić za słońcem, nigdy nie będąc w stanie go dosięgnąć. Życie w światłach chwały przypadło jego przybranemu bratu. Tyle byłoby z oklasków i glorii – kurtyna w dół, panowie.
Mor jednak — jako małostkowe, dramatyczne gówno, którym był — robił wszystko, by udowodnić, że Zorze może i umiały czytać w gwiazdach, ale wszystkie gwiazdy dążyły do samospalenia. I jeśli będzie trzeba — a nawet jeśli nie będzie — on podpali całe niebo, by dostać to, czego pragnął.
Na ten moment nie zamierzał niczego podpalać. Właściwie podziękowałby za deszcz lub szklankę wody. Chciał tylko, aby przestało być tak gorąco (nienawidził się pocić, on odmawiał tego) oraz żeby Żegota przestał tyle gadać i po prostu przeszedł do sedna.
— ...no, ale wiesz, chłopaku, możemy się tylko domyślać, co jest tam zapisane. Może być tak, że wystarczy upichcić jakiś eliksir, a może trzeba cię będzie pokroić w lesie w nocy o północy. To trochę problematyczne, mam podejrzenia Parkinsona i...
— Proszę pana. — Mor mu przerwał. Naprawdę chciał już wracać do domu, a bezdomny miał talent do owijania w bawełnę. Było duszno, późno, a ze śmietników, obok których stali, dolatywał niemiłosierny smród. Pewnie coś tam zdechło, pomyślał Mor i z trudem powstrzymał odruch wymiotny.
— No już, dobrze, dobrze. — Żegota wyszczerzył zęby w uśmiechu. Mor spodziewał się ujrzeć liczne ubytki, ale nie, uzębienie bezdomnego było w stanie niemal idealnym. — Racja. Nie ma co rozprawiać o tym, co będziemy musieli zrobić, trzeba to będzie po prostu zbadać. Masz może już pomysł, jak to zdobyć, chłopaku?
— Tak. Wystarczy, że go poproszę. — Wzruszył ramionami. To akurat będzie najłatwiejsza część tego wszystkiego, tak czuł. — Zgodzi się.
Mężczyzna spojrzał na niego łagodnie.
— No to się rozchmurz. Wkrótce dostaniesz swoje lekarstwo.
Mor skrzywił się. Nie lubił tego określenia. Lekarstwo. On nie był chory. Po prostu też... nie do końca zdrowy.
Odkąd tylko sięgał pamięcią, z jego czakrą było coś bardzo nie tak. Żywia ulatywała z niego jak ciepło z dogasającego ogniska. Starczała tylko na tyle, by utrzymać jego ciało przy życiu, jak u przeciętnego człowieka. A on nim nie był. On był demonem; płanetnikiem lub zmorą – tego jeszcze nie wiedział. Ale nie był człowiekiem, na Peruna.
W pewnym momencie medycy się poddali. Taka twoja natura, zaczęli mówić. Niezbyt to obiecujące, ale przynajmniej przestali traktować go jak zarazę.
Tak, a w zamian zaczęli traktować cię jak już dawno martwego.
— Ale lepiej jednak żebyś się pośpieszył — zagaił znowu Żegota. Bo oczywiście, że tak, on kochał gadać. — Wiesz, co robią z takimi jak ty, chłopaku. Bez urazy, rzecz jasna.
Tak. Wiedział.
Zostałby zesłany do wydobywania żywii do podtrzymywania tej sypiącej się wyspy. Jeszcze czego! Co ten kraj dał jemu, żeby on teraz miał oddawać mu się w całości? On nie zamierzał dać się zesłać do kopalni.
Wolał umrzeć, powierzając swoje życie bezdomnemu parkinsonikowi i — a choćby i nawet! — pokroić się w jakimś rytuale w środku lasu, czy innych niesterylnych warunkach.
Mor miał priorytety.
— Mama robi jutro bigos. Przynieść ci? — Oparłszy się o ścianę, spojrzał na bezdomnego. Dokarmiał go tak już od miesięcy. Właściwie, uważał ich za dobrych znajomych. Może, jak już państwo całkowicie go zawiedzie, a rodzina się go wyrzeknie, Żegota przygarnie go i nauczy, jak polować na kolację w śmietnikach (lub na naiwnych gówniarzy, którzy okradaliby rodziców, przynosiliby pieniądze i resztki z kolacji).
Bezdomny spojrzał na niego oczami, jak dwa węgielki, i uśmiechnął się.
— Ale nie zapomnij chleba. Inaczej nici z umowy.
Mor zaśmiał się szczerze.
Tyle warte było jego istnienie. Kawałek chleba i paskudny bigos.
Nad Veligradem zaszło słońce.
~*~
SEKCJA BIADOLENIA AUTORKI
A więc... co sądzimy?
Trochę zardzewiałam, więc czuję, że uczę się pisać od nowa, ale mam fun.
Od lat miałam ochotę napisać książkę fantasy w oparciu o mitologię słowiańską, ale wszystkie pomysły na fabułę były tylko dobre, a nie fantastyczne (bo fantastyka! Ale ja jestem zabawa. Haha. Ha. Ha...). Ten mi wystarcza, mam z czym pracować (a dużo pracy przed nami. Na razie mam rozwalonego laptopa, hektolitry kawy i marzenie).
To my.
Ta papryka nie ma nic do książki, po prostu mam taki pędzel w gimpie i nigdy wcześniej nie miałam okazji go użyć. Po tym, jakich mamy sąsiadów możecie ocenić, jakie inne mitologie będą wmieszane w tę historię, bo jesteśmy tolerancyjni i przyjmujemy wszystkich.
Jestem podekscytowana. To moja pierwsza całkowicie autorska książka. Co masz na myśli, mówiąc, że mogę zrobić, co chcę? Jak to nikt tego nie kontroluje?
Czy wiem, co robię? Nie. Ale Mor najwyraźniej wie, więc po prostu pobiegnę za nim ze swoim różowym długopisem i zapiszę co ciekawsze. Pierwszy raz pracuję z bohaterem, który ogarnia, co się dzieje i wie, czego chce. The fuck.
Och! I przy okazji – to fantastyka, nie literatura naukowa. Moje demony gotują bigos, więc możecie się już domyślić, że niektóre rzeczy nie będą zgadzać się ze znanymi nam informacjami o mitologii. Albo ze znanymi Wam jej wersjami, bo wersji tej samej rzeczy mogą być miliony (czasem co region, to inna wersja). Czasem wezmę pod uwagę wszystkie wersje – a czasem w ogóle odwrócę się, będę udawać ślepą i napiszę, co mi się podoba. Bo mogę. Wampiry zamieniają się w komary, nie w nietoperze. I co mi zrobią? Pogryzą mnie? (proszę, błagam).
I nie mam tu na myśli tego, że zamykam się na konwersację! Mówię to, aby nikt nie zabijał się w komentarzach o to, kto ma rację (oczywiście, że ja ją mam). Ja kocham gadać o mitach i demonach. Jeśli w Waszym regionie mówi się, że łaźniki nie topiły ludzi, a robiły z nich łazanki, to bardziej niż chętnie o tym poczytam. I prawdopodobnie ukradnę.
Do następnego!
- czarująca i wszechpotężna autorka
CZYTASZ
Mor Snowid
Fantasy❝Mor - jako małostkowe, dramatyczne gówno, którym był - robił wszystko, by udowodnić, że Zorze może i umiały czytać w gwiazdach, ale wszystkie gwiazdy dążyły do samospalenia. I jeśli będzie trzeba - a nawet jeśli nie będzie - on podpali całe niebo...